Graalion

Łaknienie (4)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

— Dwa razy hamburger z frytkami, jedna porcja jagodowego ciasta i trzy napoje firmowe – Liz znudzonym głosem przekazała zamówienie Tony’emu.
Rozejrzała się po sali. Zaledwie trzy stoliki były zajęte. Nic dziwnego, było już po dziewiątej. Może powinna zapytać Marii czy nie chce iść do domu. Sama powinna sobie poradzić z tymi „niedobitkami” i z zamknięciem kawiarni, a jej koleżanka mówiła coś o jakimś ważnym telefonie. Zdaje się, że jej dawny „chłopak” miał niedługo przyjechać i koniecznie chciał z nią porozmawiać. Liz pamiętała Billy’ego – chudzielca z aparatem na zębach, który ciągle brzdąkał na gitarze (a zagrać umiał tylko refren „Knockin’ on Heaven’s Door”, a i to kiepsko). No, ale to było kilka lat temu. Mógł się zmienić od tamtego czasu.

— Buu! – Maria pojawiła się jak spod ziemi.
Liz drgnęła niespokojnie, co wywołało chichot u jej przyjaciółki.

— No i czego rechoczesz – Liz pacnęła ją żartobliwie ścierką, którą miała akurat pod ręką. – Mogłam wykorkować na zawał przez ciebie. Nie wiesz w jakim stresie żyje dzisiejsza młodzież?

— Trele-morele – Maria spojrzała na nią kpiąco. – Wnerwiasz się, bo przerwałam ci marzenia o twoim tajemniczym przystojniaku. No, przyznaj się.

— Nie wiem o czym mówisz – lekko się zaczerwieniła, bo doskonale wiedziała o kim mowa.
Były przyjaciółkami od wczesnego dzieciństwa i zawsze wszystko sobie mówiły. Dlatego też niedługo dała radę ukrywać przed Marią, że poznany na dyskotece chłopak zrobił na niej wielkie wrażenie.

— Jasne, że nie wiesz – Maria mrugnęła do niej porozumiewawczo. – Przecież nie o tym czarnowłosym, ubranym na czarno ... niemożliwe – wpatrzyła się nagle w coś za plecami koleżanki.
Liz obejrzała się i jej oczy również zrobiły się wielkie jak spodki.
Max i Michael weszli do kawiarni. Rozejrzeli się spokojnie. Wzrok niższego chłopaka zatrzymał się na chwilę na twarzy ciemnowłosej kelnerki, a na jego twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech. Zajęli jeden z pustych stolików i sięgnęli po karty dań.

— No więc, znalazłeś ją – rzucił Michael beznamiętnie. – Co teraz?

— Nie wiem – Max udawał, że studiuje kartę, lecz jego wzrok wciąż powracał do dziewczyny. – Po prostu czułem, że muszę ją jeszcze raz zobaczyć.

— Ech, kolego – pokręcił głową. – Zadaliśmy sobie tyle trudu, że powinieneś przynajmniej z nią porozmawiać. Może to przywróci ci rozum. Hej! – podniósł rękę patrząc w stronę stojących przy ladzie kelnerek. – Chcielibyśmy zamówić!

— Co robisz? – syknął Max przestraszony.

— Co powinnam zrobić? – jęknęła spanikowana Liz. – On tu jest. Tu, w kawiarni.

— I najwyraźniej jest głodny – mruknęła Maria. – A przynajmniej jego kumpel. Proponowałabym, abyś korzystając z doskonałego kamuflażu, ubrania kelnerki, poszła tam i pogadała z chłopakiem, o którym nie możesz zapomnieć od czterech dni.

— Nie, nie mogę – spojrzała na przyjaciółkę z przerażeniem. – Na pewno bym się wygłupiła. Zapewne nawet mnie nie pamięta, a zresztą zostawił mnie wtedy i odszedł i pewnie ma mnie za zdziręboprzecieżomałocoznim...

— Liz – przerwała jej Maria. – Bełkoczesz.

— Proszę cię, obsłuż ich za mnie.

— Nie ma mowy, przecież ...

— Pliiiiis.

— Ale ...

— Bardzo bardzo bardzo pliiis.

— Niech będzie – poddała się w końcu. – Ale powiem ci jedno. Możesz mieć IQ wysokie jak Himalaje, a i tak jesteś głupia jak but.

— Ale i tak mnie kochasz ^_^
Maria z westchnieniem ruszyła do stolika. Co się z nią dzieje? – myślała idąc. Marzy o tym chłopaku od tamtej piątkowej dyskoteki, a jak ten się w końcu zjawia, unika go. Przecież to zawsze ja się gorączkowałam i panikowałam przed spotkaniem z chłopakiem, Liz zawsze była wzorem spokoju i opanowania. A teraz role się odwróciły. Nie była pewna czy jej się to podoba.

— Słucham, co podać? – rzuciła uśmiechając się uprzejmie.
„Jeżyk” zlustrował ją od stóp do głowy.

— Chcemy, by obsłużyła nas tamta kelnerka – wskazał brodą Liz.

— Michael, daj spokój – jego kolega najwyraźniej czuł się niezręcznie. – Wodę mineralną – zwrócił się do Marii. – Najlepiej ...

— Nie – Michael przerwał mu niecierpliwie. – Zawołaj swoją koleżankę – zwrócił się do dziewczyny. – Niech nas obsłuży.
W sumie Maria nie miała nic przeciwko temu, sama uważała to za najlepsze rozwiązanie, ale zdenerwował ją ton tego gościa.

— A mogę wiedzieć co ci się nie podoba w mojej obsłudze? – gdy jej przyjaciele słyszeli takie nuty w jej głosie, wiedzieli że należy się kryć.

— W sumie nic takiego – Michael wzruszył ramionami. – Poza tym, że najwyraźniej jesteś głucha. Po prostu wolimy, żeby to ona nas obsłużyła.

— Niestety, Liz z reguły nie obsługuje chamów i prostaków – westchnęła z udawanym smutkiem. – Ten obowiązek spada na mnie.

— I do tego pyskata – z ciekawością przyjrzał jej się ponownie. – Musisz dostawać duże napiwki – nie trzeba było być Einsteinem, by wyczuć ironię.

— Jaki bezpośredni. Dziewczyny muszą cię uwielbiać – odgryzła się.

— Nie narzekam. Ale może nie powinienem ci o tym mówić. Wychowanie seksualne będziesz miała dopiero w gimnazjum.

— Ha, ha – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Aż mi włosy dęba stanęły. A nie , to tobie.

— Wiecie co? – wtrącił Max zbolałym głosem. – Może rzeczywiście będzie lepiej jeśli Liz nas obsłuży.
Maria rzuciła mu dziwne spojrzenie. Dopiero gdy odeszła zorientował się dlaczego. Nazwał jej koleżankę po imieniu.

— Po co się tak z nią kłóciłeś? – zwrócił się z pretensjami do kumpla.

— Sam nie wiem – Michael wzruszył ramionami z zakłopotaniem. – Jest w niej coś denerwującego. Jakby prowokowała do sprzeczki. Wysyła takie dziwne ... wibracje.

— Wibracje?

— Nie wiem jak to nazwać. Po prostu mnie irytuje.

— Dziękuję i zapraszamy ponownie – Liz pożegnała pana McRootha miłym uśmiechem.
Staruszek burknął coś w odpowiedzi zakładając kurtkę. Szybko zabrała brudny talerz i ruszyła w stronę kuchni. Mina jej zrzedła gdy zobaczyła Marię kierującą się w jej stronę. Wyglądała na zdenerwowaną.

— Co się stało? – miała nadzieję, że nic złego. W końcu to ona ją do nich wysłała.

— Ach, nic takiego – mała blondynka potrząsnęła krótkimi włosami. – Wkurzył mnie ten Jeżyk. Chcą żebyś to ty ich obsłużyła.

— Naprawdę? – serce Liz podskoczyło radośnie.

— Tak – Maria skrzywiła się. – Ten twój jest całkiem w porządku, ale ten drugi ...

— Powinnaś się już przyzwyczaić do nieuprzejmych klientów. Pamiętasz tego z kozią bródką w zeszłym miesiącu? Tamten to dopiero był chamski.

— Nie o to chodzi. On po prostu ... jakby wysyłał jakieś takie dziwne wibracje.

— Wibracje? – wzrok Liz wyrażał niezrozumienie.

— Trudno to wyjaśnić. Jakby sam dźwięk jego głosu sprawiał, że chcesz go uderzyć. Nieważne – westchnęła. – W każdym razie proszą o ciebie. I Liz – uśmiechnęła się – on znał twoje imię.

— Jeżyk?

— Nie, ten drugi – Maria traciła cierpliwość. Jej przyjaciółka była dziś strasznie niekumata.

— Ale jakim cudem? Przecież mówiłam ci, że nie przedstawiliśmy się sobie. Myślisz, że o mnie pytał? Że to dlatego jest tutaj?

— Jest tylko jeden sposób, by się tego dowiedzieć – pchnęła ją łagodnie w stronę stolika chłopców.
Liz ruszyła posłusznie, po drodze starając się zapanować nad emocjami. Podchodząc do nich przybrała swój służbowy uśmiech.

— Słucham, co podać? – starała się nie patrzeć na niego, ale po chwili uznała że to głupie i odważnie spojrzała mu prosto w oczy.
Były piękne. Jasnobrązowe, przenikające ją całą, docierające do samej duszy. Znów czuła się jak wtedy gdy do niej podszedł i poprosił do tańca. To było jak magia.
Max patrzył jej w oczy i czuł, że coś w jego wnętrzu się roztapia. Jej wzrok był jak promyk słońca. Nie ten, przed którym chował się przed nadejściem ranka, lecz blask który przeganiał strachy nocy, dawno temu gdy jeszcze należał do świata dnia.

— Cześć – uśmiechnął się nieśmiało.

— Cześć – odpowiedziała ciepło.
Chyba zaraz puszczę pawia – pomyślał Michael przewracając oczami.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część