Liz

Niespodzianka z Vegas (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

* * *
Liz była przemarznięta. Roswell to ciepłe miasto, ale wieczory bywały bardzo nieprzyjemne. Było już dobrze po dwudziestej drugiej, kiedy postanowiła iść do domu. Otulając się rękoma przeszła kilka ulic nim dotarła do mieszkania. Przekręciła klamkę i weszła do mieszkania Michaela i jej. Stanęła jak wryta. Zobaczyła Marię i Michaela na kanapie i mimo niezwykłego bólu, który ją przeszył, powiedziała ze zmieszaniem:

— Przepraszam. Sądziłam, że...
Michael i Maria zerwali się na równe nogi. Maria wyszła bez słowa, a Michael wpatrywał się w Liz w otępieniu.

— Czemu jej nie zatrzymałeś? – zapytała zdziwiona

— Musimy porozmawiać. – powiedział poważnie
Michael spojrzał na nią dziwnie, a pod nią nogi się ugięły. Usadził ją na kanapie i odgarniając włosy z jej twarzy powiedział:

— Opowiedz mi o Maxie z przyszłości.

— O kim? – zapytała Liz, udając, ze nie wie o co chodzi
Michael był nadal poważny:

— Dobrze wiesz o kim mówię. Widziałem ten błysk w twoich oczach.
Liz chciała się uśmiechnąć głupiutko:

— No co ty?
Michael zmierzył ja wzrokiem:

— Maria nie wspomniała by o tym, gdyby to nie było coś ważnego.

— Zapomnij... – Liz wstała i chciała przejść obok
Michael zerwał się i złapał ją za ramiona.

— Mów! – rozkazał .
Wiedział, że kimkolwiek Max z przyszłości był, to było bardzo ważne. Liz nie usiłowałaby inaczej tego zataić. Liz usiłowała wyrwać się z jego uścisku, ale nie pozwolił jej. W końcu dała za wygraną i nie wyrywała się, postanowiła mu wszystko opowiedzieć. Michael słuchał w osłupieniu, był zaskoczony jej poświęceniem. Kiedy po skończonej opowieści mała łezka spłynęła po jej policzku, szybko objął ją i pocałował czule w czoło.
Ich oczy się spotkały, a on nie mógł przestać jej całować. Podniósł ją i zaniósł do swojego pokoju, kładąc na łóżku. Oboje wiedzieli co miało się stać, i oboje wiedzieli, ze mogą temu zapobiec, ale żadne z nich nie chciało.
Liz spokojnie przyglądała się jak Michael drżącymi dłońmi zdejmuje z niej ubranie. Trzęsąca się Liz usiadła i pomogła mu zdjąć jego ciuchy. Jednak mimo, że oboje byli nadzy, czekali na znak, który oznaczałby, ze mogą to zrobić.
Liz podniosła dłoń do jego policzka. Jego skóra była krystalicznie biała a jej oliwkowa, była zachwycona różnością ich skór, tak jak różnili się duszami – zupełne przeciwieństwa. Liz uśmiechnęła się lekko, kiedy barwy zdawały się zlewać w całość. Opuściła dłoń na jego ramię i opuszkami palców kreśliła ślady na jego skórze, słysząc jak jego oddech staje się szybszy położyła się, całując miejsca, które znaczyły ślady opuszków. To był wystarczający sygnał dla Michaela. Wziął jej ręce i uniósł palce jej dłoni do swych ust. Całując każdy z nich z osobna, widział jak jej oczy wypełniają się blaskiem, jak przygryzała wargi, żeby nie mruczeć, a potem jak jej oczy lekko się przymykają wraz z przyjemnością, którą jej dawał i wiedział, ze chciał tylko jej. Każdy jej ruch, westchnienie, oddech, dotknięcie wydawały się być sztuką. 'Liz' Michael szepnął, czując, że nie opanuje się. 'Mi... Michael' usłyszał w odpowiedzi jęk Liz, kiedy już stanowili jedność. Liz wygięła plecy w lekki łuk, odchyliła głowę i przebiegła paznokciami po jego plecach. Oprócz jej stłumionych jęków słyszał w swojej głowie namiętne, pełne pożądania słowa, których bał się wypowiedzieć: 'Moja, moja, moja.' Liz wbiła paznokcie w plecy Michaela, który wbił się w jej ramie, aż poczuł smak jej słodkiej krwi.

* * *

Michael przekręcił się na łóżku i wyciągnął ramię w poszukiwaniu kogoś. Liz. Błyskawicznie otworzył oczy w panice, nie czując jej przy sobie, ale uspokoił się, kiedy usłyszał odgłosy wody spod prysznica. Wstał po cichu i poszedł do kuchni robić śniadanie. Musiał choć na chwile zapomnieć o jej ustach, o tym, jak idealnie do siebie pasowali, o tym jak miękka, pachnąca i ciepła była jej skóra.
Liz wyszła z łazienki. Jak tylko poczuła zapach śniadania, uśmiechnęła się. Przyszła do kuchni i usiadła na krześle.

— Dobrze spałaś? – Michael zapytał, stawiając przed nią talerz

— Tak. A ty? – Liz zapytała czule

— Jak kamień. – powiedział, a widząc, ze Liz nadal nic nie zjadła, stanowczo powiedział – Jedz, jesteś za chuda.






Poprzednia część Wersja do druku Następna część