lonnie

Bratnie Dusze (1)

Wersja do druku Następna część

Patrzyła na niego. Nie krzyczał już, nie ruszał nawet, jeśli nie liczyć spazmatycznego drgania jego udręczonego, szarpanego bólem ciała. Spoglądał prosto w sufit, nieruchomym wzrokiem. W spojrzeniu miał krzyk.. W chwilach w których powracał ból, zagryzał wargi, aż do krwi i zaciskał dłonie w pięści, wbijając paznokcie w ciało tak mocno ,że tworzyły się tam małe ranki. Zamykał oczy, czarne z cierpienia, tak by nie musiała spoglądać w głąb nich, siedząc przy nim. Jego ciało było wilgotne od potu, przeraźliwie chłodne, obce. Wynędzniałe nędzą która krzyczała o coś, czego nie mogła mu dać. Za co oddałaby pół życia.
Kiedy ból nasilał się, szeptał coś do siebie bardzo cicho, obejmując jej dłoń szczupłymi palcami.
Był taki cichy. Tak jakby wykrzyczał już wszystko jakby nie zostało w nim już nic, co mógłby wyzwolić we wściekłym, pełnym rozpaczy proteście.
Buntowała się, cicho, w głębi siebie. Dlaczego nie może przynieść mu najdrobniejszej ulgi? Dlaczego musi patrzeć, bezradna, nieruchoma, wyprana już nawet ze słów pociechy, jak on przechodzi tortury? Nie wiedziała jak to się stało że jeszcze nie oszalała. Nigdy potem nie potrafiła tego zrozumieć.

—Liz- schrypnięty szept.
Drgnęła i spuściła wzrok by spojrzeć na to, na co nienawidziła patrzeć z całej duszy. Na te dwie czarne jamy, bez światła, bez życia, bez nadziei. Na jego oczy. Zobaczyła, że jego twarz rozjaśnia się w leciutkim, ledwie zauważalnym dla oka uśmiechu. Jak na moment odchodzą cienie.

— Tak tatku- zmusiła swoje wargi by wykrzywiły się w pełnym otuchy uśmiechu.

— - Już mi lepiej- rzekł po chwili, wyciągając wychudzoną dłoń i muskając palcami jej ciemne, długie włosy- chciałbym żebyś pojechała do szkoły.
Potrząsnęła głową, ale zanim zdołała powiedzieć cokolwiek, położył palec na jej ustach delikatnym, ale stanowczym ruchem.

— -Żadnego "ale" córko. Słuchaj ojca i zbieraj się. No już- znów ten słaby, drżący, bezcenny uśmiech- twój staruszek też potrzebuje chwili samotności- mrugnął do niej i przez ułamek sekundy widziała jego przed laty, silnego i roześmianego.

— Jak mogę cię zostawić samego- zaprotestowała płaczliwie- co będzie jeśli...

— Żadnego "jeśli" Lizzie. Nie znoszę tego słowa. Skoro masz zamartwiać się tam przez pół dnia, możesz po drodze poprosić panią Lindley, żeby do mnie zajrzała...no dalej- pogładził ją po dłoni- dajmy babsku szansę powęszyć po szafkach. Zawsze o tym marzyła.
Prychnęła lekko, ale posłusznie podniosła się z łóżka. Nachyliła się nad nim i pocałowała go delikatnie w czoło. Przymknął oczy.

— I nie musisz wracać zaraz po lekcjach- rzekł cicho.

— Jasne tato. Dzięki- szepnęła, wiedząc, że równo z ostatnim dzwonkiem będzie pędzić szkolnym korytarzem, nie słysząc ani nie widząc nikogo. Myśląc tylko, czy on jeszcze tam jest. Czy już odszedł, gdy jej nie było. Bez słowa pożegnania, zostawiając ją całkiem samą.



Wersja do druku Następna część