Agata

Liz czy ... ? (17)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

W końcu zaczął się upragniony przez wszystkich dziewiąty miesiąc ciąży Liz. Dziewczyna czuła się całkiem dobrze. Jednak od początku zeszłego miesiąca spędzała w komorze zamiast dwóch cztery godziny dziennie a i tak siły ją powoli opuszczały. Nikomu jednak o tym nie powiedziała. Pewnego razu zobaczyła utkwiony w niej wzrok Michaela i zrozumiała, że on wie. Michael stał się w tej chwili jej najlepszym przyjacielem. Tylko on znał prawdę o jej złym czy dobrym samopoczuciu.
Do rozwiązania pozostały jeszcze dwa tygodnie. Liz i Isabel właśnie wróciły z komory inkubacyjnej. Maria zabrała dzisiaj dzieci ze sobą do wytwórni. Postanowiła w miarę swoich możliwości odciążać Liz. Max i Michael byli w pracy. Issy gotowała obiad a Liz siedziała na swoim łóżku i oglądała rzeczy, które kupiły dzisiaj razem z Isabel dla dziecka. Były tam śpioszki, pajacyki i kaftaniki we wszystkich kolorach tęczy. Liz miała też kilka grzechotek i innych zabawek dla małych dzieci. Max ostatnio przyniósł wracając z pracy paczkę pieluszek jednorazowych a Maria smoczki i butelki. Nawet Amy i szeryf przynieśli kilka rzeczy dla dzidziusia. Wszyscy wydawali się podekscytowani zbliżającymi się narodzinami.
Nagle Liz poczuła ostry ból. "Czyżby to był skurcz?" – pomyślała. Gdy ataki bólu powtórzyły się kilka razy zawołała Isabel.

— Issy! Isabel! Chodź tu szybko! – wołała, gdy nie czuła bólu Liz

— Liz? – Isabel wpadała do pokoju, – Co się dzieje!?! – zawołała, gdy zobaczyła Liz zwijającą się z bólu na łóżku

— Szybko do komory! Zaczęło się! – wykrztusiła z wielkim wysiłkiem Liz
Isabel pomogła jej wstać, wychodząc z pokoju wzięła jeszcze torbę z ubrankami i już siedziały w samochodzie. Isabel jechała bardzo szybko i jednocześnie rozmawiała przez telefon najpierw z Maxem a później z Marią, powiedziała im, że Liz zaczęła rodzić i kazała jak najszybciej przyjechać do komory.
W końcu dotarły do jaskini. Liz leżała na podłodze i rodziła a Isabel starała się jej pomóc i ulżyć w cierpieniu. Nie wiedziała skąd, ale tak jak kilka lat temu Liz skądś wiedziała, co ma robić.
Gdy Maria podjechała pod grotę zauważyła stojących przed nią Maxa i Michaela. "Ciekawe, co się dzieje?"- pomyślała Maria. Od telefonu, Issy minęła prawie godzina. Nie mogła jednak przyjechać szybciej. Musiała przecież coś zrobić z dziećmi. W końcu zawiozła je do swojej matki.

— Co z nią? – zapytała podchodząc do chłopaków

— Nie wiemy. – opowiedział jej Michael

— Jak to? – zdziwiła się

— Poczekaj chwilę, zaraz tu będzie Kyle a ja nie chcę dwa razy opowiadać tego samego
Po chwili:

— Co z nią?

— No teraz chyba możesz mówić?

— Tak.

— To mów! – niecierpliwiła się Maria

— Jak wiecie zarówno Liz jak i jej dziecku do przeżycia potrzebna jest energia granilithu. Gdy tylko tu dotarliśmy – jakieś pół godziny temu Isabel przesłała nam wizję abyśmy nie wchodzili na razie do komory ponieważ Liz potrzebuje jak najwięcej energii a my jej ją zabierzemy. Issy zawiadomi nas jak będzie po wszystkim.
Czekali w napięciu.
Po upływie dwóch godzin komora inkubacyjna otworzyła się przyjaciołom ukazała się Isabel.

— Wszystko w porządku, czują się dobrze.

— Czują? Więc mam córkę? – zapytał Max

— Nie zupełnie. Masz dwie córeczki, obie są śliczne. Wszyscy możecie wejść zobaczyć je, ale tylko na chwilkę.
Całe towarzystwo weszło do jaskini. Zobaczyli leżącą na ziemi z wygodną poduszką pod głową i okrytą ciepłym pledem Liz, która trzymała w ramionach swoje dwie malutkie córeczki. Na twarzy Liz widać było ślady zmęczenia jak również wielką radość i dumę.
Wszyscy zaczęli zasypywać Liz pytaniami o samopoczucie jej i dziewczynek. W pewnym momencie Isabel powiedziała:

— Zostawmy teraz Max i Liz samych, niech się nacieszą swoimi dziećmi.

— Dobry pomysł.

— Ok.
Przyjaciele opuścili grotę i poszli na spacer po pustyni. Max i Liz zostali sami w grocie.

— Nareszcie sobie poszli. – powiedział Max

— Tak, w końcu możemy spokojnie porozmawiać.

— Jesteś zmęczona, kochanie?

— Troszeczkę, ale mamy do rozstrzygnięcia pewną sprawę.

— Jaką? – zdziwił się Max

— Musimy ustalić jak nazwiemy nasze córeczki.

— No tak. Nie zastanawiałem się jeszcze nad tym, a ty?

— Oczywiście, że tak. Wymyśliłam nawet bardzo ładne imię, ale tylko jedno.

— Jakie?

— Katrin.

— Bardzo dobre imię. Ja też mam pewien pomysł tylko nie wiem czy ci się spodoba.

— Jakie to imię?

— Diane.

— Bardzo mi się podoba. Twoja matka zrobiła dla Ciebie tak dużo, że nadanie mojej córce jej imienia będzie dla mnie zaszczytem.

— Nie przesadzaj, Liz.

— Dzieciom przeważnie daje się dwa imiona, prawda? Tak. Mam nawet pomysł na nie. Co byś powiedział gdybyśmy nazwali nasze córki, Katrin Nancy i Diane Alice?

— Alice? Po mojej "kosmicznej" matce? Wielkiej Królowej?

— Dokładnie.

— Wybraliśmy piękne imiona dla naszych córek. Nosił i noszą je mądre, dumne i dobre kobiety, mam nadzieję, że nasze córki też takie będą.

— Na pewno. – powiedział Liz

— Mam dla Ciebie mały prezencik. – powiedział Max i wyją z kieszeni malutkie pudełeczko, otworzył je i oczom Liz ukazał się piękny, złoty pierścionek z brylantem – Elizabeth Parker, czy uczynisz mi zaszczyt i zostaniesz moją żoną?

— Och, Max! Oczywiście, że tak! – wykrzyknęła Liz, ich usta złączyły się w namiętnym pocałunku
Liz i dziewczynki musiały spędzić jeszcze dobę w grocie, po czym Max zawiózł je do domu.
Liz weszła do swojego pokoju i nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła. Jej pokuj nie był już jej pokojem. Ściany miały kolor delikatnego różu zaś dywan ciemnego. Stały tam też dwa białe łóżeczka, dwie białe komódki, dwa stoły do przewijania, skrzynia wypełniona maskotkami, pod oknem stał wiklinowy ( też biały ) fotel bujany. Ściany były ozdobione kwiatkami i misiami, wisiały na nich też półki z butelkami, smoczkami, środkami pielęgnacyjnymi i książeczkami dla dzieci.

— Pomyśleliśmy, że będzie Ci wygodniej mieć pokuj dziecinny. Gdy dziewczynki podrosną będziesz mogła wstawić tu kojec. – powiedziała Issy

— Och, jest cudowny. Jak my się teraz pomieścimy?

— Więc to nie będzie trudne, zważywszy, że będziesz tu mieszkała Ty, Max, Tommy, Katrin i Diane.

— A Ty, Kyle, Michael, Maria i Alexandra?

— My z Kylem kupiliśmy ten opuszczony dom w pobliżu a Maria i Michael tą nową willę.

— Więc zostaliśmy z Maxem i dziećmi sami?

— Nie przesadzaj! I tak większość czasu będziemy spędzać razem.

— Masz racją, szczerze mówiąc będzie tu trochę luźniej.
Isabel zaczęła się śmiać.

— Nie chcesz zobaczyć reszty pokoi?

— A jeszcze coś zmieniliście?!? Chodźmy szybko!
Jeden z sąsiadujących pokoi należał do Tommy'ego. Cały był w różnych odcieniach niebieskiego. Na ścianach miał namalowane samochody. Stało tam łóżko, stolik nocny z kolorową lampką, wygodny fotel ( dla mamy – do czytania bajek) i cała masa książek i zabawek.
Sąsiadujący z drugiej strony z pokojem dziecinnym był pokuj rodziców Liz, który teraz został przerobiony na pokuj dla Liz i Maxa. Pokój jak pokój, bardzo podobał się Liz. Stały w nim nawet dwie kołyski, żeby póki dziewczynki będą się budzić bardzo często w nocy Liz nie musiała wychodzić z pokoju.




Poprzednia część Wersja do druku Następna część