Raechel

Princess of Roswell (27)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Część 27

Max wszedł do swojego pokoju przez okno późnym rankiem i przestraszył się widząc swoją siostrę siedzącą na łóżku z uśmiechem na twarzy.

"Cześć, Max." powiedziała i wstała.

Max przełknął i wyprostował się. "Cześć, Is.. Ee, a co ty tu robisz?"

Isabel wzruszyła ramionami i rozejrzała się po pokoju. "Przyszłam sprawdzić czy nie chciałbyś wpaść na śniadanie do Crashdown. Ale coś mi mówi, że już tam byłeś..."

Skinął. "Właśnie tam. Ja, no-"

"Postanowiłeś wyjść oknem?" Isabel spytała z szerokim uśmiechem. Zobaczyła jaki był nerwowy i zaśmiała się. "Wyluzuj Max. Przecież im nie powiem. Uwielbiam patrzeć jak się skręcasz."

Max rozluźnił się i zdjął kurtkę. "Dzięki Is." powiedział, gdy ruszyła do drzwi.

"Nie ma o czym mówić." powiedziała. "Serio. Nie chcę nawet słyszeć co się działo podczas tego waszego..." wzdrygnęła się. "Zapomnij."

***

Liz obracała się na stołku w Crashdown. Maria pracowała, Alex był gdzieś z Isabel, a Max musiał pracować w Centrum UFO, co pozostawiało ją samą... ze stołkiem.

"Łiiii." wymamrotała ponuro kręcąc się w kółko.

"Liz, dorośnij."

Liz obróciła się, za nią stał jej brat. "Jakob!" wykrzyknęła. "Yes, w końcu ktoś! Ale co ty tu właściwie robisz?"

"Koniec szkoły." powiedział i usiadł na stołku koło niej.

"Tak szybko?"

Przytaknął. Liz wpatrzyła się w brata, najwyraźniej miał jej coś do powiedzenia. "Jakob?' spytała. "O co chodzi?"

"Mam wieści-"

"Dobre czy złe?" spytała nim mógł dokończyć.

"Świetne nie są." powiedział jej.

Westchnęła i spojrzała na sufit. "Dlaczego zawsze jak przyjeżdżasz przywozisz złe nowiny? No serio, co to z tobą jest?"

Wzruszył ramionami. "No dobra, wal." powiedziała przygotowując się na najgorsze.

"Tata jest już w ośrodku. Zadzwonił do mnie kilka dni temu, mówił że ma się dobrze, że pielęgniarki są miłe i że.. że mu się tam podoba."

"A to źle, bo..."

"Chce się z tobą zobaczyć." Jakob dokończył.

Liz z miejsca zaczęła kręcić głową. "Nie, na-a, nie ma mowy. Nie pojadę tam." powiedziała, nie zgadzając się na spotkanie.

"Liz." naciskał. "Powiedział, że chce z tobą porozmawiać, że tego potrzebuje. W przeszłości miał swoje problemy, to prawda, ale teraz chce to naprawić. Co się z stało z drugą szansą? Mama ją dostała."

"Swoją drugą szansę miał kiedy uciekłam. MÓGŁ zebrać się do kupy i stać się prawdziwym ojcem, gdy zauważył że jego córka zniknęła." powiedziała mu. "Nie bardzo mu wyszło, co?"

Jakob wgapił się w nią. "Boisz się."

Liz opadła szczęka. "Co? Nie.. wcale nie." powiedziała zszokowana. "Stracił swoją drugą szansę. W trzecią szansę nie wierzę, jasne?"

"Miej serce."

Liz przewróciła oczami. Może się bała, ale tylko troszeczkę. Taką odrobinę, że nie miała na nic wpływu... "Nie chcę iiiiiiiść." jęczała.

Jakob uniósł ręce w powietrze. "Okey. Ale będzie bardzo zawiedziony."

"No dobra." mruknęła. Musiała przyznać, że chce zobaczyć ojca, i właśnie to było straszne. Nie powinna go nienawidzić i nie chcieć nigdy więcej widzieć? "Gdzie to jest?"

Jakob napisał adres na chusteczce i podał jej. "Nowy York?" Liz spytała. "Muszę jechać do Nowego Yorku?"

Jakob wzruszył ramionami. "Dał mi pieniądze na samolot w dwie strony."

"Czyli był pewny, że pojadę?" spytała biorąc bilety.

"Nom." odpowiedział. "Ale tylko dlatego, że tak dobrze cię zna."

Liz ponownie przewróciła oczami. "Czyli w piątek, tak? Nie mam co liczyć, że-" pokręcił głową. "Tak myślałam."

Jakob przytulił ją. "No, to co dobrego tu dają?"

***

"Ale wrócisz, tak?" Max spytał patrząc jak Liz kursuje od szafy do walizki i z powrotem.

"Tak, Max." powiedziała zapinając walizkę. Wyprostowała się i podeszła do niego, obejmując go w pasie. "Wrócę, obiecuję."

Max pocałował ją w czoło. "Czyli, jeśli zakradnę się tu dziś w nocy, ciebie nie będzie? powiedział.

Liz pokręciła głową. "Nie, ale Cole będzie. Na pewno nie będzie jej przeszkadzać jeśli się tu prześpisz." powiedziała z uśmiechem.

Pokręcił głową. "Nie ma mowy, ma zabójczy oddech."

Liz zaśmiała się i położyła mu głowę na piersi. "Rany, ja to mam popieprzone życie." wymamrotała sama do siebie. Zamknęła oczy czując jak Max gładzi jej plecy, całuje lekko czubek jej głowy i momentalnie uspokaja. "Jesteś jedynym czego nie żałuję." powiedziała mu gdy podniosła głowę.

Mx uśmiechnął się, objął jej twarz dłońmi i pocałował. Wsunął jej język do ust i delikatnie dotknął jej. Palcami przeczesywał jej włosy. Nie wiedział co ma robić gdy jej nie będzie, nie wróci przed sobotą wieczór, najwcześniej w niedzielę rano. Odsunął się i gładził palcami boki jej twarzy.

"Zadzwoń jeśli tylko będziesz mnie potrzebować." powiedział jej. "Jeśli będziesz potrzebować czegokolwiek, dzwoń, okay?"

Liz przytaknęła i zetknęła ich czoła. "Powinnam już iść." powiedziała niechętnie odsuwając się od niego i od razu czując chłód. Poczuła jak Max wsuwa swoją rękę w jej. Uśmiechnął się do niej lekko, wziął jej bagaże i wyprowadził z pokoju na dół, gdzie czekał będzie Jakob żeby odwieźć ją na lotnisko... i do ojca.

***

Liz oparła głowę o szybę, gdy pas startowy pojawił się w zasięgu jej wzroku. Usadowiła się wygodnie w fotelu i wzięła głęboki oddech. Spojrzała na zegarek, miała jeszcze dwie i pół godziny do spotkania z ojcem. Zastanawiała się co jej powie. Co ona powie jemu. Czy będzie potrafiła wybaczyć mu równie łatwo jak matce? Liz westchnęła i zamknęła oczy, zastanawiając się jak straciła kontrolę nad własnym życiem. Gdyby tylko mogła wszystko zmienić. Gdyby mogła zapobiec chorobie ojca, odejściu matki, może wtedy jej życie nie byłoby takie do niczego. Może miałaby rodzinę, o której zawsze marzyła. Otworzyła oczy zdając sobie sprawę, że gdyby jej marzenia się spełniły, nigdy nie poznałaby Maxa.

Liz uśmiechnęła się na myśl o Maxie. Zmienił ją, na lepsze. Była bardziej ufna, w każdym razie w stosunku do niego. Marii i Alexa oczywiście też, ale z Maxem widziała się w przyszłości. Leżąc u jego boku każdej nocy, nie bojąc się, że ich złapią. Kochając aż po grób...

Lądowanie samolotu wyrwało Liz z jej rozmyślań. Kilka minut później wszyscy zbierali się już do wyjścia. Liz poczekała aż w samolocie zostało tylko kilka osób zanim sama wstała, wzięła swój bagaż podręczny i zeszła z pokładu samolotu.

Już niedługo...

***

Max położył się wygodnie na łóżku z rękami splecionymi pod głową. Była trzynasta, Liz wyjechała o 8.30, czy dotarła juz do Nowego Yorku? Na pewno, bo miała się spotkać z ojcem o drugiej. Westchnął i zamknął oczy, wyobrażając sobie, że Liz leży obok niego. Ciepło jej ciała, zapach jej wiśniowo-migdałowego szamponu...

Usiadł i jęknął, marzenie o niej wcale nie pomagało. Tylko bardziej jej pragnął. Miał nadzieję, że niedługo wróci, i będzie mógł ją obejmować i całować i...

Z zamyślenia wyrwał go dzwoniący telefon. Sięgnął po niego leniwie i przyłożył do ucha. "Halo?" wymamrotał. Usłyszał tylko czyjś oddech. Wiedział kto to. "Liz."

Zamknęła oczy i oparła głowę o oparcie łóżka. "No, to niedługo do niego idę." powiedziała tylko tyle. Naprawdę go teraz potrzebowała, ale próbowała nie pozwolić by usłyszał jak głos jej drży.

Max usiadł prosto, ściskając telefon ciasno w dłoni. "Wszystko z tobą w porządku?" spytał, ale już wiedział, że nie było.

"Taa." skłamała. "Po prostu chciałam usłyszeć twój głos." powiedziała mu. "Od razu mi lepiej."

Max wiedział, że kłamie, ale nic nie powiedział. "Zawsze tu będę. Po prostu dzwoń."

Liz skinęła, mimo że nie mógł jej zobaczyć. "Wiem. I dziekuję." powiedziała. Spojrzała na swój zegarek. "Powinnam już kończyć. Do zobaczenia jutro... Najprawdopodobniej."

"Okey. Kocham cię, Liz."

Liz przygryzła wargę, żeby nie płakać. Szybko się jednak pozbierała. "Ja ciebie też, Max."

Odłożywszy słuchawkę zagryzła pięść. Nie zdawała sobie sprawy jak ciężko będzie bez Maxa.

Weź się w garść, Parker. Powiedziała sama do siebie. Poradzisz sobie.

"Poradzisz sobie." powiedziała na głos wstając i idąc do drzwi...

***

Liz podeszła do recepcji, sekretarka pisała coś szybko na komputerze. Zbliżyła się i czekała aż ją zauważy.

"Przyszłam do Gary'ego Parkera." Liz powiedziała cicho, a sekretarka wskazała za siebie.

"Za tamtymi drzwiami." powiedziała.

Liz skinęła i podeszła do szklanych drzwi, zajrzała do środka i zobaczyła coś na kształt olbrzymiego salonu. Otworzyła drzwi, było tam wielu innych członków rodzin, a w dalekim kącie, na kanapie, siedział samotnie jej ojciec. Tarł nerwowo dłonie, a gdy spojrzał w górę i ją zauważył, Liz patrzyła jak wstaje, uśmiechając się do niej promiennie.

Podeszła do niego, wyglądał już trochę lepiej od ich ostatniego spotkania. W końcu był trzeźwy.

"Cześć, Tato." powiedziała cicho, gdy stanęła przed nim.

"Lizzie." Powiedział z szerokim uśmiechem. Tak uśmiechał się gdy była mała. Właśnie to w nim kochała, ten dobrotliwy, kochający uśmiech. Nie widziała go od odejścia matki, miał na nią kojące działanie. "Proszę, usiądź."

Liz usiadła w fotelu naprzeciw niego. Rozejrzała się niepewnie, wszyscy inni pochłonięci byli rozmową. Zastanawiała się co przeżywały inne rodziny...

"No, aa, jak się masz?" ojciec spytał ją, znów trąc ręce. Wcześniej też tak robił. Najwięcej gdy po raz pierwszy miał rzucić picie..

"Dobrze." powiedziała. "Bardzo dobrze."

"To dobrze." powiedział. "Cieszę się, że przyszłaś, Liz. Naprawdę muszę z tobą porozmawiać. W wielu sprawach."

Liz przytaknęła, rozumiejąc. Sama musiała się kilku rzeczy dowiedzieć. Gary kontynuował zauważywszy, że Liz daje mu czas by mówił. "Po pierwsze, chcę cię przeprosić, za życie jakie przeze mnie miałaś..." westchnął. "Wiem, że było ci ciężko, i że dlatego odeszłaś..." Liz skinęła i wpatrzyła się w swoje ręce. "Chasity i Jakobowi też było ciężko, ale nie zdawałem sobie sprawy, że na tobie ciążyło to najbardziej. Zawsze byłaś kochaną córeczką tatusia, pewnie dlatego tak cię to przygniotło." powiedział, uśmiechając się dumnie.

Liz odwzajemniła uśmiech. Pamiętała jak podbijał ją na kolanie. Albo jak trzymała go ciasno za nogę, a on nosił ją po całym domu. Była kochaną córeczką tatusia... Przy czym Była, to kluczowe słowo.

"Wszystko się zmienia." wymamrotała.

Spuścił wzrok na swoje dłonie usłyszawszy co powiedziała. "Masz rację." powiedział. "Nie jestem dumny z tego co zrobiłem, z tego, że straciłem nad wszystkim panowanie, zwłaszcza że wy musieliście na to patrzeć. Ale zrozum... było mi trudno. Twoja matka nas opuściła-"

"A zastanawiałeś się dlaczego? Ona nie chciała tak żyć." Liz powiedziała. Nie mogła uwierzyć, że ojciec chce wszystko zwalić na jej matkę. Zawsze uważała swoją matkę za silną, nawet po jej odejściu gdy poprzysięgła sobie, że nigdy więcej jej nie zaufa, wciąż wierzyła, że jest tą samą silną osobą. Bo wróciła...

"Masz rację." powiedział. "I dlatego, jak tylko dowiedziałem się, że zniknęłaś, próbowałem cię odnaleźć. Bo straciłem twoją matkę, a potem ciebie. Tylko ty mi ją przypominałaś. Jesteś do niej taka podobna, to dlatego uwielbiałem patrzeć na ciebie gdy spałaś. Zaglądałem do twojego pokoju każdej nocy i po prostu patrzyłem jak śpisz." powiedział, przypominając sobie tamte noce. "Bardzo kochałem twoją matkę." przerwał, nie wierzyła w to. "Na prawdę. Wiem, że tego nie okazywałem. Z pewnością nie dość, ale kochałem ją. I wiem, że popełniłem masę błędów w naszym małżeństwie, tego żałuję najbardziej."

Liz wpatrzyła się w ojca, malował jej przed oczyma obraz wszystkiego co czuł. Nigdy w życiu nie wiedziała o nim tak dużo. Zdała sobie sprawę ilu jeszcze rzeczy nie wie...

"I dlatego zacząłem cię szukać." kontynuował. "Dowiedziałem się, że Chasity pojechała do twojego wuja, co znaczyło, że tam musiałaś być. Dlatego pojechałem ten kawał drogi, i to pod wpływem." śmiał się sam z siebie. "Nie wiem jakim cudem przeżyłem. Ale mi się udało. Myślałem tylko o tym, żeby zabrać cię do domu, chciałem wszystko naprawić, wyprostować. No i przyszedłem po ciebie, tyle że pijany, chciałem cię zmusić żebyś ze mną wróciła, to był błąd. Przepraszam."

Liz zauważyła, że po jego twarzy powoli płyną łzy, sam widok przyprawił ją o to samo.

"Naprawdę potrzebuję twojego przebaczenia, Liz." powiedział, nie podnosząc głowy, nie patrząc jej w oczy. "Nie ważne ile ci to zajmie, po prostu muszę wiedzieć, że kiedyś mi wybaczysz."

Liz wytarła oczy. "Potrzebuję czasu." powiedziała mu szczerze. "Nie wiem ile, ale wiem, że jeśli na prawdę chcesz się zmienić, i włożysz w to całego siebie, kiedyś ci przebaczę."

Skinął, otarł łzy, usiadł wygodniej na kanapie i uśmiechnął się. Po raz pierwszy od dłuższego czasu, ulżyło mu. "Więc.." powiedział, widząc że Liz też była bardziej zrelaksowana. "Pogadajmy o tobie."

***

Liz trzęsły się ręce gdy wyszła z budynku. Jeszcze nie poradziła sobie z emocjami jakie wzbudziło spotkanie z ojcem. Mimo że skończyło się dobrze, wciąż czuła się samotna i przerażona. Niezręcznie wyciągnęła komórkę, żeby zadzwonić po taksówkę i upuściła ją na chodnik. Klęła na siebie, zacisnęła pięści, próbując uspokoić. Zgięła się i poniosła telefon ścierając z niego błoto.

Liz podniosła głowę i odgarnęła grzywkę z twarzy, i w tedy go zobaczyła...

"Max." wyszeptała i pobiegła do niego. Stał po przeciwnej stronie opustoszałego parkingu. Czekał. Wtopiła się w jego ramiona, wtuliła twarz w jego szyję. "Co ty tu robisz?" spytała, mimo że niespodzianka była bardzo miła.

"Kiedy zadzwoniłaś, widziałem że coś jest nie tak, wskoczyłem w pierwszy samolot do Nowego Yorku jaki się nawinął, no i jestem." powiedział jej. "Jak spotkanie?" spytał, odsuwając jej włosy z oczu.

"Nieźle." powiedziała szybko. "Ale skąd wziąłeś na to pieniądze?"

Max wyszczerzył się. "Miałem trochę odłożone na czarną godzinę." powiedział jej. "A ta jest najczarniejsza jaką widziałem."

Liz uśmiechnęła się i trzymając jego twarz pocałowała głęboko. Gdy odsunęła się znowu się do niego uśmiechnęła. "A co na to twoi rodzice?" musiała spytać.

"Nie ważne. Potrzebowałaś mnie więc jestem." powiedział.

Liz przytuliła go. "Dziękuję."

CDN


Poprzednia część Wersja do druku Następna część