Raechel

Princess of Roswell (19)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Część 18

Kocham cię.

Kołatało jej się w głowie...

„Mamo.” Liz powiedziała nagle, zatrzymując się. Była już w połowie drogi w dół terminala, ale nie mogła się zmusić, żeby pójść choć krok dalej.

Cleo i Chasity obróciły się. „Coś nie tak?” Cleo spytała, patrząc w te same pełne niepewności oczy co przedtem. Zrozumiała, że Liz nie była gotowa, jeszcze nie.

Liz podniosła wzrok z podłogi. „Nie mogę.” Powiedziała, kręcąc lekko głową. „Przepraszam, ale po prostu nie mogę.”

Cleo skinęła i podeszła do córki, kładąc jej ręce na ramionach. „Co chcesz zrobić?”

Liz potrząsnęła głową i przygryzła dolną wargę, gdy łzy frustracji napłynęły jej do oczu. „Sama nie wiem. Jestem rozdarta... Jest tyle powodów, dla których powinnam zostać, ale do których nie chciałam się sama przed sobą przyznać, nawet do tego najważniejszego.” Liz powiedziała. „Ale z drugiej strony chcę z tobą jechać i zacząć nowe życie...”

„Po prostu nie wiem co mam robić...” Liz powiedziała z rozpaczą.

Chasity patrzyła jak jej matka przytula Liz. Wiedziała, że Liz długo nie pociągnie. Wypierała się uczuć całe życie, wmawiając sobie, by się nie przywiązywać, nie żyć dla innych, nie kochać. Chasity uśmiechnęła się. Nie wyszło jej. Jej mury już od jakiegoś czasu powoli upadały, i Chasity zdawała sobie sprawę, że to właśnie Liz zostanie...

Cleo odsunęła córkę na odległość ramion. „Mam pomysł.” Powiedziała cicho, zakładając jej lok za ucho. „Zostaniesz tutaj, i skończysz szkołę. A latem, jeśli będziesz chciała, możesz przyjechać i spróbujemy cię wcisnąć na Uniwersytet Los Angeles.”

Liz przytaknęła ściskając matkę. „Super.” Powiedziała.

„Jeśli kiedykolwiek będziesz chciała przyjechać do Kalifornii, wystarczy telefon. Nancy i Jeff mają mój numer, łap mnie o każdej porze dnia i nocy. Jestem zawsze do dyspozycji.” Powiedziała. Odwróciła się do Chasity.

„Nie ma mowy.” Powiedziała, wiedząc o co pyta. „Ja jadę, Roswell jest o wiele za małe.”

Cleo uśmiechnęła się i położyła rękę na jej ramieniu. „Pewna?” spytała, w odpowiedzi otrzymując jedynie skinięcie.

Liz znów ugryzła wargę, słysząc ostatnie wezwanie na ich lot. Uśmiechnęła się do siostry. „Zachowuj się, jasne?”

Chasity przewróciła oczami. „Chyba żartujesz! W końcu mam się z kim kłócić!”

Liz spojrzała się na nią jakby zwariowała. „Przecież ze mną ciągle się kłócisz.”

Chasity wzruszyła ramionami idąc tyłem w dół terminalu. „Taa, ale tym razem to nie ja wygram.” Powiedziała, machając.

„Przyślę ci twoje rzeczy pocztą.” Cleo obiecała i posłała córce całusa.

Liz uśmiechnęła się do matki i siostry zanim zniknęły w samolocie. Potem spojrzała na zegarek, i z Cole ciągle w ramionach, wybiegła z terminalu...

Miała parę spraw do naprawienia.

***

„Nie powinnam była tak do niej mówić.” Maria powiedziała po raz piąty. Ona i Alex siedzieli w kuchni Parkerów podczas gdy Nancy robiła im klubowe kanapki.

„Liz musi być teraz z matką.” Nancy powiedziała, próbując przekonać i ich, i siebie.

Maria obróciła się na krześle i spojrzała na stojącą przy stole Nancy. „A co jeśli ona tak naprawdę nie chciała jechać? Jeśli pojechała tylko dlatego, że nie chciała zranić matki?” Maria spytała.

Nancy pokręciła głową i podała Marii jej talerz. „Cleo zrozumiałaby gdyby Liz nie była gotowa, a Liz na pewno powiedziałaby jej gdyby tak było...” Spojrzała na Marię i Alexa. Wyglądali jakby stracili najważniejszą rzecz w ich życiu. „Jeszcze ją zobaczycie.”

Maria zaczęła rwać chleb na kawałki i wpychać go sobie do ust. „Mam nadzieję, że masz rację.” Powiedziała. „Bo już za nią tęsknię.”

Alex tylko przytaknął, potwierdzając. Nie wiedział co mówić. Bez Liz, nic już nie było takie samo...

„Jeff.” Nancy zawołała słysząc dzwonek telefonu. „Możesz odebrać?”

Jeff wszedł do salonu i podniósł słuchawkę. „Halo?” spytał.

Maria patrzała jak najpierw szok, a potem podniecenie ogarnia mu twarz. „Tak, jasne. Nie ma sprawy, trzymaj się, już po ciebie jadę.” Powiedział zanim odłożył słuchawkę i odwrócił się.

Nancy spojrzała wyczekująco na męża. „Jeff?” spytała. „Kto dzwonił?”

Jeff spojrzał w oczy całej trójce. „Liz.”

***

Liz siedziała na ławce z Cole śpiącą na jej kolanach. Pół godziny temu zadzwoniła do wuja, żeby ją odebrał. Miała trochę czasu, żeby przemyśleć co powie Marii... i Maxowi.

I mimo że z Marią powinno pójść stosunkowo gładko, wciąż martwiła się jak to będzie z Maxem. Czy da jej drugą szansę? Czy uwierzy jej gdy powie, że go... kocha?

Liz łajała się w środku, że tak późno zrozumiała, że go kocha, choć, do pewnego stopnia, zawsze to wiedziała. Tylko nie chciała się do tego przed sobą przyznać. Nigdy nie wyobrażała sobie siebie zakochanej.. Cholera, nie wyobrażała sobie siebie robiącej połowy z tego co zrobiła.

Liz wstała widząc jak automatyczne drzwi otwierają się i do środka wbiega Maria. Patrzyła jak Maria biegnie do niej i przytula ją.

„Przepraszam.” Obie powiedziały w tym samym momencie.

Liz roześmiała się i ponownie przytuliła Marię. Patrzyła jej przez ramię, aż zobaczyła truchtającego do nich Alexa, a zanim jej wuja. Gdy ją zobaczyli, Alex podbiegł do nich i przyślij obie, Marię i Liz.

„Tak się cieszę, że zostajesz!” Alex powiedział. „Bo zostajesz, nie?”

Liz przytaknęła i spojrzała na wujka. „Dzięki, że po mnie przyjechałeś.”

Jeff uśmiechnął się i uściskał ją. „Żaden problem.”

***

“No i po prostu przyśle mi moje rzeczy...” Liz powiedziała, kończąc tłumaczyć. Ona, Maria i Alex przenieśli się do jej pokoju i leżała teraz na swoim łóżku wyciągając pióra z poduszki.

Maria uśmiechnęła się do przyjaciółki, choć wiedziała, że coś jeszcze leży jej na żołądku. Dobrze wiedziała co. „No a co zrobisz z Maxem?” spytała.

Liz usiadła i zdmuchnęła piórko z kciuka. „Nic nie mogę zrobić.” Westchnęła.

„Jasne, że możesz.” Alex powiedział. „Powiedz mu, że go kochasz... duh.”

Liz przewróciła oczami, ale i tak się uśmiechnęła. „Takie to proste, co?”

„Dla Maxa było...” Alex przypomniał.

Liz przytaknęła. „No tak, ale ja go całkowicie olałam, złamałam mu serce. A co jeśli mi nie uwierzy?” spytała. „Tego chyba nie przetrzymam.”

„Tylko jeden sposób, żeby się przekonać.” Maria powiedziała.

***

„Max?” Diane spytała wkładając płaszcz. „Jesteś pewien, że nie chcesz z nami jechać do Albuquergue? /czyt. Albukerki/

„Właśnie, Max.” Isabel dodała. „Przecież jeździmy co weekend.”

Max wsadził ręce do kieszeni i pokręcił głową. „Nie dzięki, tym razem zostanę w domu.” Powiedział. „Spoko, poradzę sobie.”

„No to braci, ruszajmy.” Phillip zawołał od drzwi. „Do zobaczenia w niedzielę wieczorem, synu.”

Diane uśmiechnęła się do Maxa i pocałowała go w policzek. Potem ruszyła do drzwi. Max odwrócił się do Isabel, która uśmiechnęła się współczująco.

„Przykro mi, Max.” Powiedziała, kładąc mu rękę na ramieniu. „Z powodu Liz.”

Max tylko wzruszył ramionami, ale Isabel wciąż się na niego patrzyła. Wiedziała, że czuł się okropnie, zwłaszcza, że nie pożegnał się z Liz. Chciał, ale nie mógł się na to zdobyć. Uścisnęła go szybko i wyszła.

***

Liz siedziała w samochodzie wuja, patrząc na dom Maxa. Nie ruszyła się z samochodu od 10 minut, wciąż zastanawiając się czy powinna zaryzykować i porozmawiać z nim. Westchnęła i zmusiła się, żeby wyjść i podejść do drzwi.

Okey, drugi krok. Zapukaj.

Podniosła pięść do drzwi, ale zatrzymała ją ledwie centymetry od nich.

Okey, oddychaj...

Liz jęknęła i przeczesała włosy palcami. Musiała to zrobić. Musiała mu powiedzieć co czuje, prawda? A co jak jej nie uwierzy? Co jeśli jest już za późno?...

Liz wzięła głęboki oddech i ponownie uniosła dłoń...

***

Max gapił się na swój sufit. Leżał na swoim łóżku z rękami założonymi za głowę. Tyle myśli kłębiło mu się w głowie, głównie myśli o Liz. Jak mógł być tak głupi i uwierzyć, że mogła coś do niego czuć?

Nie martw się Evans. Jest masa lasek, które były by z tobą bez mrugnięcia okiem...

Max jęknął. Ale jest tylko jedna Liz...

Szarpnął ostro głową w prawo, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Podniósł się leniwie i wstał. Czy ten dupek, który stoi po drugiej stronie drzwi, nie wie, że on przechodzi teraz bardzo trudny okres?

Zmusił się do wyjścia z pokoju, i niezgrabnie ruszył schodami w dół. Gdy dotarł do końca ponownie rozległo się pukanie.

„No już, już.” Wymamrotał. W końcu dotarł do drzwi i otworzył je, napotykając oddalającą się postać brunetki.

***

Czy drzwi się właśnie otworzyły?

Liz zatrzymała się i powoli obróciła, spoglądając na Maxa.

No tak, drzwi się otworzyły... ale co teraz?

„Liz?’ spytał jakby nie wierząc, że naprawdę tam była. „Ale ja myślałem...”

„Że jestem w Kalifornii, no tak, wiem..” skończyła za niego. „No ale widzisz..”

Max tylko patrzył na nią wyczekująco, chcąc żeby kontynuowała. Liz wpatrzyła się na chwilę w swoje buty, po czym spojrzała mu w oczy. „Możemy pogadać w środku?” spytała.

Max tylko skinął głową i przytrzymał dla niej otwarte drzwi. Liz rozejrzała się po jego salonie, jeszcze nie widziała jego domu od środka. Był całkiem ładny. Ładna kanapa, ładne zasłonki, ładny dywan...

Przestań opóźniać...

Liz patrzyła na idącego w stronę kanapy Maxa. Rozsiadł się wygodnie zanim spojrzał na nią. „No i?” spytał z ramionami rozłożonymi na boki. „O czym chcesz rozmawiać?”

Czy on się stawia? Nie mam zamiaru tolerować...

Zamknij się.

Liz zaczęła wyginać palce do tyłu. Cóż za paskudny nawyk, musimy się tego pozbyć...

„Liz?” Max spytał, drażliwie. Czy ona ma zamiar stać tak i wyginać te palce cały dzień? Choć musiał przyznać, że zawsze uważał, że wygląda słodko kiedy to robi...

Zamknij się Evans... Miałeś być na nią wkurzony.

„Masz zamiar kiedyś zacząć?” spytał. „Czy po prostu marnujesz mój czas?”

Ok., zdaje się, że przeżył to trochę bardziej niż jej się wydawało...

„Max, posłuchaj, zdałam sobie sprawę z paru rzeczy kiedy tu byłam..” powiedziała, chodząc po salonie. „Pojawiły się uczucia, o których nigdy nie myślałam, że mogłabym czuć.. do kogokolwiek...”

„No i kiedy powiedziałeś, że mnie kochasz.. Przestraszyłam się, bo.. zawsze za bardzo się bałam, żeby się do kogoś przywiązać, i dlatego zawsze się odcinałam. Nie przyznawałam się do moich prawdziwych uczuć, do nikogo.” Liz przeczesała włosy palcami. Nic nie szło tak jakby tego chciała. To brzmiało dużo lepiej w jej głowie niż na głos.

Liz westchnęła. „Ok., zanim się bardziej w to zagłębię. Muszę coś wiedzieć. Mówiłeś serio?” Spytała go. „To znaczy, czy mówiłeś serio, że mnie kochasz? Muszę wiedzieć, bo... muszę wiedzieć jeśli stoję tu i po prostu marnuję swój czas.. czy.. jeśli...”

Jęknęła i opadła na fortel. Przygotowała sobie całą przemowę, kilka Przepraszam, potem Naprawdę Cię Kocham, może kilka buziaków gdzieniegdzie.. Ale czy to jej wyszło? Niee.

Liz wstała i wygładziła włosy do tyłu. „Czekaj, wiesz co?” powiedziała rozglądając się dziko po pokoju, nie patrząc mu w oczy. „Zapomnij, że tu byłam, zapomnij co powiedziałam. A przy okazji, dobrym pomysłem byłoby żebyś w ogóle zapomniał o mnie. Chyba oboje wiemy, że tak będzie najlepiej..”

Max patrzył jak wstaje i kieruje się do drzwi. „Czy ty zawsze tak robisz?” Spytał, wstając i wsadzając ręce do kieszeni.

Liz odwróciła się gdy doszła do drzwi. „Co robię?” spytała.

„Uciekasz, gdy grunt zaczyna palić ci się pod nogami..”

Liz gapiła się na niego. Grunt pali jej się pod nogami? „Posłuchaj mnie, i to uważnie, nic mi się pod nogami nie pali, potrafię sobie ze wszystkim poradzić, jasne?” powiedziała mu, zaczynając się wkurzać. „Tylko boję się, że TY nie będziesz potrafił.”

Uśmiechnął się krzywo, dobrze wiedział, że ją denerwuje. Wskazał na siebie palcem. „Ja?” powiedział udając szok. „To nie ja zawiałem kiedy tylko zaczęło robić się gorąco.”

„Nie, no jasne, tylko mnie unikałeś.”

„A to też twoja wina.” Powiedział. Na pewno nie da zwalić winy na siebie. „Próbowałem z tobą rozmawiać, ale ty wydusisz dwa słowa i znikasz. Także nie próbuj zwalić tego na mnie!”

Liz wyrzuciła ramiona w powietrze. „No dobra! Może to i moja wina.. ale..”

„Nawet się nie pożegnałaś, Liz.” Powiedział zanim mogła dokończyć. „Czy zdajesz sobie w ogóle sprawę jak to bolało?”

Liz westchnęła i weszła z powrotem do salonu. „Myślałam, że nie będziesz chciał ze mną rozmawiać.” Powiedziała.

Max patrzył na nią przez chwilę i wcisną ręce głębiej w kieszenie. „No, nie chciałem..” powiedział. „To znaczy, byłem wkurzony, jasne. I tak, rzeczywiście przechodziłem przez to dziecinne stadium, ale i tak mogłaś się chociaż pożegnać.. Wiec, jesteś tu żeby się w końcu pożegnać?”

Liz patrzyła na niego przez moment, potem pokręciła głową. „Właściwie, to nie jadę.” Powiedziała. „Postanowiłam zostać, nie jestem jeszcze gotowa na kolejną wielką zmianę.. żeby zamieszkać z matką i w ogóle, jeszcze nie teraz.”

„Nie zostajesz tylko dlatego, że czujesz, że musisz, prawda?” spytał.

Liz powoli przytaknęła i patrzyła jak Max spuszcza wzrok. „Muszę..” powiedziała. „Muszę iść za głosem serca.”

Max podniósł głowę, by na nią spojrzeć. Miał nagłą ochotę się uśmiechać, ale nie chciał mieć złudnych nadziei. „A co.. dokładnie podpowiada ci serce?” spytał niepewnie.

Teraz Liz spuściła wzrok. Czy dla niego to też było takie trudne? Przygryzła wargę zanim na niego spojrzała. Nadzieja w jego oczach była niezaprzeczalna, aż nie mogła uwierzyć, że tak łatwo przyszło jej go wtedy zranić. „Mówi, że cię kocham...”

TBC






Poprzednia część Wersja do druku Następna część