Raechel

Princess of Roswell (18)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

CZĘŚĆ 18

„Liz!” Chasity zawołała z dołu. „Pospiesz się!”

Liz przewróciła oczami i założyła włosy za ucho. Pochyliła się nad łóżkiem żeby podnieść plecak i ostatni raz omiotła pokój spojrzeniem. Trochę tego zostało... tak na wszelki wypadek.

„Naprawdę jedziesz?” Liz okręciła głowę by spojrzeć prosto w dwie pary zatroskanych oczu. Alex i Maria stali w drzwiach, smutek wymalowany na ich twarzach.

Naprawdę jedziesz? Wciąż wirowało jej w głowie. O to samo zapytał ją Max kilka dni temu... jeszcze się z nim nie widziała.

Liz przytaknęła. „No.” Powiedziała łagodnie. Zmarszczyła brwi widząc jak posmutniali. „Ludzie, przecież będziemy się widywać.”

Maria prychnęła z dezaprobatą, a Alex pokręcił tylko głową. „Jeszcze nie dorośliśmy, Liz.” Powiedział przytulając ją.

Liz pocałowała Alexa w policzek i przytuliła Marię. „Poradzicie sobie.” Powiedziała im. „Jestem tego pewna.”

„Liz!” Chasity zawołała znowu.

„Przymknij się!” Maria krzyknęła zanim Liz miała szansę cokolwiek powiedzieć. „Jesteśmy w trakcie bardzo emocjonalnego momentu!”

Liz zachichotała kręcąc głową. „Dlaczego musisz jechać?” Maria spytała. „Co z Maxem?”

Liz spuściła wzrok usłyszawszy jego imię.

„Powiedział mi, że powiedział ci, że cię kocha.” Maria powiedziała, wpatrując się w przyjaciółkę. „Co mu odpowiedziałaś?”

Liz spojrzała na przyjaciół, podeszła do łóżka i podniosła Cole. „Nie mogłam mieć tego wtedy na głowie.” Powiedziała przeciskając się koło nich i wychodząc na korytarz.

„Przecież go kochasz!” Maria zadeklarowała idąc za nią. „Dobrze o tym wiem.”

Alex położył jej rękę na ramieniu, żeby ją uspokoić. Liz okręciła się i spojrzała na nich. „Możemy nie rozstawać się w gniewie?” prosiła.

„A co z Maxem?” Maria spytała z płonącymi oczami. „Z nim możesz rozstać się w gniewie?”

„To on mnie ignoruje!” Liz krzyknęła, nie zauważając jak pies chowa głowę w jej klatkę piersiową.

„Ale to ty ukrywasz przed nim swoje uczucia!” Maria odkrzyknęła.

Liz potrząsnęła głową, starając się nie pozwolić by jej łzy popłynęły i jęknęła. „Wiecie co...?” nie dokończyła, potrząsnęła tylko znowu głową i wybiegła z mieszkania.

Alex spojrzał na Marię i widząc, że łzy napływają jej do oczu wziął ją w ramiona. „Zapomnij o niej.” Powiedziała szorstko. „Nie potrzebujemy jej.”

Maria odsunęła się od Alexa. „Wcale nie żałuję tego co powiedziałam!” krzyknęła w nicość.

Alex tylko objął ją ponownie, gdy zaczęła płakać. „Jasne, że żałujesz.”

***

Chasity powiodła wzrokiem za siostrą, gdy ta zbiegła ze schodów, mogłaby przysiąc, że miała łzy w oczach. „Liz?” spytała, idąc za nią. Spojrzała przez ramię na Jakoba, który tylko wzruszył ramionami.

Liz ruszyła przez restaurację, aż zatrzymał ją dobrze znany głos. „Żegnaj Lizzie!” Tess powiedziała radośnie. „Będę za tobą tęsknić... wcale nie.”

Liz obróciła się na pięcie i podeszła do Tess. „Wiesz, Tess. Mogę szczerze przyznać, że będzie mi ciebie brak.” Powiedziała.

Tess, biorąc ją na poważnie, położyła sobie rękę na piersi, jakby wzruszona. „Oh, kochanie, przecież wiem.”

„Noo.” Liz powiedziała. „Będzie mi brakować chłopca do bicia.” Powiedziała, po czym, pchnęła Tess jedną ręką, tak, że wylądowała na jednej z przechodzących kelnerek. Liz roześmiała się widząc jak woda sodowa wylatuje w powietrze i spada na głowę Tess.

Liz odwróciła się i wyszła z restauracji... Nie patrząc za siebie.

***

Max patrzył ze swojego kąta jadalni jak Liz wychodzi z Crashdown. Gdy Tess ją zawołała, widział łzy w jej oczach. Jego uwagę odciągnęli Alex i Maria, którzy usiedli naprzeciwko niego. Patrzył jak Maria gniewnie wyciera oczy.

„Co się stało?” Max spytał patrząc na Alexa i Marię.

„Naprawdę wyjechała, już po niej.” Maria powiedziała opierając brodę o dłonie. „Aż nie mogę w to uwierzyć.”

Max wpatrzył się w drzwi, jakby wierząc, że wróci...

Nie wróciła.

***

Liz przytuliła brata i pościła go dopiero, gdy jej pies zaczął skamleć. „Będziesz nas odwiedzał, tak?” spytała go.

„No jasne!” Jakob powiedział. „Święto Dziękczynienia, Boże Narodzenie, Nowy Rok, no i wasze urodziny. Nie mogą mnie cały czas trzymać na studiach.”

Liz uśmiechnęła się, a Jakob podszedł do ich mamy i uściskał ją. Nie jedzie z nimi do Kalifornii, tylko z powrotem do Nowego Yorku, żeby kończyć studia. Kiedy przyjechał do Roswell miał akurat przerwę wiosenną. Stąd ojciec zaczął się zastanawiać gdzie się z Chasity podziewały, z czego wynikło całe fiasko Balu Promocyjnego.

Zamknij się Parker...

Liz spojrzała na sufit, gdy kobieta oznajmiła przez interkom ostatnie wezwanie na lot Jakoba. Patrzyła jak brat żegna się ostatni raz i rusza w stronę terminalu.

„No.” Cleo powiedziała patrząc na zegarek. „Nasz lot będzie dopiero za pół godziny, to może chodźmy...”

Liz szła za matką i siostrą, wciąż przyciskając Cole ciasno do piersi. Jakoś nie czuła się... Żywa.

Cholera! W ogóle nic nie czuła! Spojrzała w dół na matkę i siostrę usadawiające się na skórzanych fotelach, posłusznie usiadła obok i po prostu gapiła się w przestrzeń.

Wypowiedział je. Te trzy słowa, na które czekała. Jej własny ojciec nie powiedział jej, że ją kocha od kiedy była dzieckiem, i można by pomyśleć, że powinna być szczęśliwa, gdy w końcu znowu to usłyszała... I była, ale bardziej przerażona. Liz spojrzała w oczy swojego szczeniaka i podrapała ją czule za uchem. Dobrze wiedziała, że skrzywdziła Maxa, i żałowała tego... Ale szybko, bardzo szybko zda sobie sprawę, że tak naprawdę, to wcale jej nie kocha... I wszystko będzie dobrze...

Liz opuściła się na krześle i położyła głowę na oparciu. Ok., może wcale nie będzie dobrze. Chciała, żeby Max ją kochał.. Spojrzała przez ramię, po części w nadziei, że Max stoi tuż za nią..

Nie Liz, to byłby cud.. Nie wspominając już, że egoistyczny.

Liz jęknęła w środku.

Sama to sobie zrobiłaś Parker. Zwodziłaś go, ale nie spodziewałaś się, że sama wpadniesz.

Ale właściwie, to tylko uczucia... i nic więcej. Uczucia bledną. Skarciła się. Mogą zblednąć.

Liz, słysząc wezwanie na samolot, poderwała głowę do góry. Jak długo już tu siedziały? Nawet nie zauważyła kiedy minęło to pół godziny...

Nawet nie zdała sobie sprawy, że wstała i szła teraz za matką i Chasity. Doskonale zdawała sobie jednak sprawę z narastającego w niej z każdą chwilą wahania.

Co ty wyprawiasz, Parker? Gdzie ty się wybierasz?

Liz patrzyła się ślepo w przestrzeń, nie zauważając, że przestała iść.

„Liz?” Cleo spytała wpatrując się w córkę. Patrzyła jak wzrok córki skrzyżował się z jej własnym, widziała jej niezdecydowanie i niepewność. „Idziesz?”

Liz zafundowała sobie jeszcze jeden mentalny wstrząs, zanim podeszła do kobiety za lada. Powoli dała jej swój bilet, i ruszyła w dół terminalu...

TBC


Poprzednia część Wersja do druku Następna część