Dido

Wrócili (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

— Czy już państwo wybrali co chcą zamówić? – zapytała Liz, udając uśmiech

— Jeszcze chwileczkę… nie możemy się zdecydować czy wziąć…

— Tak, jasne. Proszę się jeszcze zastanowić. – przerwała klientowi Liz i odeszła od stolika, kierując się w stronę Marii

— Skąd ta mina? – zapytała Maria

— Siedzą tu już od ponad godziny i cały czas zastanawiają się co zamówić… wariuję

— Może powinnaś odpocząć. Kończysz już za pół godziny zastąpię Cię – zaproponowała

— Nie. To znaczy lepiej nie. Ludzie już zaczęli mnie wypytywać czy przypadkiem nie jestem w ciąży, bo wyglądam na zmęczoną i w ogóle.

— Liz, a może ty jesteś w ciąży?

— Nie spałam z Maxem.

— O kto mówi, że z Maxem?

— Maria! – krzyknęła Liz i rzuciła w Marię ścierką

— Już dobrze. Tylko żartowałam… ci twoi klienci chyba się już zastanowili.

— Nareszcie! – powiedziała Liz i podeszła do stolika

W tym momencie do kafeterii przyszli Max i Michael.

— Cześć chłopcy. – przywitała się Maria

— Cześć! Jest Liz? – zapytał Max

— Obsługuje klientów. Zaraz kończy…

— A ty? – Michael

— Co ja?

— O której ty kończysz?

— Też za chwilę. A coś się stało?

— Nic takiego. Po prostu chciałem spędzić miły wieczór. Z tobą.

— Piłeś coś? Pierwszy raz jesteś taki…

— Dzisiaj nasz dzień. Chcę, żebyś poczuła się wyjątkowo.

— Wasz dzień? – zainteresował się Max

— Tak. Dokładnie 3 lata temu zostaliśmy parą.

— Michael – wzruszyła się Maria – pamiętałeś?

— Po twojej zeszłorocznej awanturze zaznaczyłem w kalendarzu.

— Jesteś słodki. Już 19 idę się przebrać i zaraz do Ciebie wracam – Maria

Dopiero teraz do lady podeszła Liz.
Przywitała się z Maxem pocałunkiem.

— Nie zauważyłam kiedy przyszliście – Liz

— Jesteśmy tu od paru minut – rzucił Michael

— Zamknę już restaurację i biorę się za zmywanie.

— A tamci? – Michael wskazał na stolik przy oknie

— Oni już wychodzą.

— A może by zatrudnić jeszcze jakąś kelnerkę. Macie tu dużo roboty z Marią – Michael

— Tak. Myślałyśmy już o tym

Na salę weszła już przebrana Maria.

— Gotowa? – zapytał Michael

— Jak widać. To my lecimy. Pa!

— Do jutra. – zawołała za nimi Liz

— Nie mów, że Michael pamiętał o rocznicy? – Liz spojrzała na Maxa

— Właśnie pamiętał. Chyba przestraszył się Marii.

— No jasne! – Liz uśmiechnęła się

— Lepiej się już czujesz? Wyglądasz już bardzo dobrze. – Max chwycił Liz za rękę. Była ciepła, ale już nie gorąca tak jak przed tygodniem. A co najważniejsze, ręka Liz ścisnęła jego rękę, mocno, kilka dni temu nie miała nawet siły aby jej podnieść. Max ucieszył się.

— Czuję się już dobrze. Jakbym w ogóle nie miała tych cholernych mocy.

— Może to już minęło?

— Nie wydaje mi się. Max, boję się, że to był tylko wstęp.

— Co masz na myśli?

— Pomyśl, na razie umiem tylko podnosić i przesuwać przedmioty i usypiać ludzi na jakiś czas. Teraz może przyjedzie czas na nabranie większych mocy, a więc i na większe cierpienie…

— Nawet nie wiesz jak bardzo chcę, abyś nie miała teraz racji. Chciałbym Ci jakoś pomóc, ale… ale nie potrafię. – Max podszedł do Liz. Objęli się mocno.

— Max, póki jesteś zemną pomagasz mi. Rozumiesz? Tylko ty trzymasz mnie przy życiu. Gdyby nie twoja miłość mogłabym rzucić to wszystko. Tylko ty mi zostałeś…

— Tak cię kocham, Liz. Nie zostawię Cię… nigdy.

— I ja cię kocham Max – Liz spojrzała czule w oczy Max – zawsze będę Cię kochać.

Max dotknął jej policzka potem przesunął palce na wargi. Liz wplotła swoje ręce we włosy Maxa. Nagle poczuła jak jego ręka wsuwa się jej po bluzkę, Max przysunął Liz mocno do siebie…

— Liz, ja chciałbym to z tobą zrobić – szepnął jej do ucha.

Liz zamknęła mu usta namiętnym pocałunkiem. Max zaczął rozpinać Liz bluzkę, po chwili oboje byli już nadzy. Usta Maxa co chwilę dotykały innego miejsca na ciele Liz. Dziewczyna odwzajemniała jego pocałunki najczulej jak umiała…

Rano…

Liz otworzyła oczy. Natychmiast skierowała je na Maxa. On już nie spał. Spoglądał na nią. Był szczęśliwy. Liz uwielbiała ten jego uśmiech. Był taki tylko z nią. Tylko z nią potrafił się cieszyć… była z tego dumna.

— Czuję się tak… nieziemsko – Liz pierwsza przerwała milczenie – czuję, że jestem cała twoja… i podoba mi się to.

— To było wspaniałe, Liz – szepnął jej Max i przytulił ją – Kocham Cię

Liz uśmiechnęła się.

— Co cię tak śmieszy? – zapytał Max

— Kiedyś powiedziałam Marii, że kiedy wreszcie się na to zdecyduję to nie będzie to między " patelnią z kiełbasą a frytkami".

Max rozejrzał się wokoło: leżeli pod ladą obok nich było pełno brudnych naczyń.

— Powinienem pomyśleć o bardziej romantycznej scenerii.

— Nie wyobrażam sobie czegoś bardziej romantycznego, Max. Jestem taka szczęśliwa… musimy wstawać. Maria zaraz przyjdzie. Nie może nas tak zobaczyć.

— Masz rację…

Kilka minut później.

— Liz! Gdzie ty do cholery jesteś?! – krzyknęła Maria

— O Maria! – Liz zbiegła na dół – Miło cię widzieć!

— Tak? Trochę tu bałagan, nie sądzisz?

— Nie posprzątałam wczoraj… no wiesz był Max jakoś tak nam zeszło. Zresztą może zrobimy sobie dzisiaj wolne?

— Na czym?

— Co na czym?

— No, na czym wam tak zeszło.

— Rozmawialiśmy… lubimy rozmawiać.

— Już ja znam te wasze rozmowy… Max trzyma ręce na twojej twarzy, ty bawisz się jego włosami, a potem wkładacie sobie języki do buzi.

— Maria, proszę…

— No już dobrze… to jest bardzo romantyczne i co tam jeszcze, ale że nie zdążyłaś posprzątać…

— No, bo widzisz wczoraj trochę dłużej wkładaliśmy sobie te języki

— Spałaś z Maxem?

— Tak.

W tym samym czasie u Michaela.

— O Max, wróciłeś.

— Nie chciałem wam przeszkadzać. W końcu to wasz dzień.

— A z kim spałeś?

— Z Liz…… Że co? Skąd wiesz…

— Maxwell, wystarczy na ciebie spojrzeć.

— Naprawdę tak widać?

— Ta radość od ciebie emanuje.

W Crashdon.

— A jak tam wieczór z Michaelem? Max mówił mi, że Michael pamiętał o waszej rocznicy.

— To dziwne, że pamiętał. Przygotował kolację, to znaczy pewnie Isabel mu pomogła

U Michaela

— Jak wczorajszy wieczór?

— Jak nigdy. Maria w ogóle się nie zorientowała, że to Isabel przygotowała kolację.

W Crashdon

— Co jeszcze?

— Mówił takie czułe słówka. Jakby wiersze, tego poety… no jak mu było?

U Michaela

— Była zachwycona tymi wierszami, uwierzyła, że to je napisałem.

— Może pójdziemy do Crashdon? – Max

— Przecież przed chwilą stamtąd wróciłeś.

— Tak, ale

— Musisz zobaczyć Liz. No jasne . Możemy iść.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część