ALEX_WHITMAN

SEN

Wersja do druku

SEN
Liz stała w mlecznobiałej mgle. Dookoła niej była ciemność. Czuła, że drży. Bała się, ale nie wiedziała dlaczego. Nagle przed sobą zobaczyła odwróconego do niej plecami Maxa. Zawołała go. Nie odwrócił się. Zawołała głośniej i wtedy poczuła, że ktoś za nią stoi. Odwróciła się i zaczęła krzyczeć ...

— Liz, obudź się. Słyszysz?! – pani Parker próbowała obudzić córkę.

— Mama? – spytała zaspana Liz.

— Tak, to ja. Miałaś koszmar.
Eee, to nic.

—Na pewno wszystko dobrze??? – dopytywała się matka Liz.

— Tak, mamo. Naprawdę.

— To wstawaj. Musisz iść do szkoły – powiedziała pani Parker i wyszła z pokoju.
Liz usiadła przed lustrem i zaczęła czesać włosy. Nie mogła sobie przypomnieć kogo zobaczyła.

— Kto ją tak wystraszył???
Głęboko odetchnęła i zaczęła ubierać się do szkoły.

XXX

— Nasedo zniknął – poinformowała Tess Maxa, Michaela, Isabel, Alexa, Marię siedzących w szkolnej stołówce.

— Pojechał nas chronić??? – spytał z ironią Michael .

— On naprawdę nas chroni – stanęła w jego obronie Tess.

— Yyy, jasne, a po drodze zlikwiduje paru ludzi.

— Uspokójcie się, nie czas na kłótnie – wtrąciła się do rozmowy Isabel.

— Co robimy??? – spytała się Maria.

— A co się stało??? – zapytała Liz podchodząc do Maxa, dając mu na powitanie długi, namiętny pocałunek.

— Nie przy ludziach – powiedziała Isabel, krzywiąc się.

— Ludziom to nie przeszkadza, ale grzej z kosmitami. – zażartowała Maria.
Tess zazdrośnie patrzyła się na Liz i Maxa. Z kolei Alex patrzył się zafascynowany na Isabel.

— No to co się stało??? – ponowiła pytanie Liz

— Nasedo zniknął.

— Kiedy???
Tess wyjaśniła, że nie widziała go od dwóch dni. Liz miała niejasne przeczucie, że Tess coś ukrywa.

— Mam pomysł. Przyjdziecie do mnie po lekcjach. Postaramy się wspólnie łącząc nasze może znaleźć Naseda.

— OK, nie mamy innej możliwości – powiedział Max.
Zadzwonił dzwonek. Wszyscy rozeszli się do swoich klas.

— Nie wierzę jej. Ona coś knuje. – szepnęła Maria Liz na ucho.

— Ja też! Ale nie mamy dowodów. Zobaczymy się po lekcjach.

XXX

— OK. Wszyscy są. Krąg jest narysowany. Wszystkie znaki są. Wyjątkowo pozwolimy wam Ziemianom brać udział w eksperymencie. – powiedziała Tess.

— Och dzięki. Jesteśmy wzruszeni – rzekła z kpiną Maria.
Wszyscy usiedli w namalowanym kręgu. Liz trzymała za rękę Maxa, Max Marie, Maria Michaela, Michael Isabel, Isabel Alexa, Alex Tess, a Tess zamykając krąg trzymała za rękę Liz. Zamknęli oczy.
Liz poczuła, że coś przepływa przez jej ciało. Najpierw jako niewielki strumyk, który robił się coraz większy. Wreszcie był tak wielki, że zaczął jej sprawiać ból. Krzyknęła z bólu. Zrobiło się bardzo cicho. Otworzyła oczy. Przetarła je. Nie wierzyła własnym oczom. Była w swoim śnie. W swoim koszmarze.
Stała w identycznej mgle. Widoczność prawie zerowa. Zobaczyła Maxa. Jak we śnie stał odwrócony do niej plecami. Zawołała go. Nie odwrócił się. Liz odwróciła się, gdyż przypomniała sobie co się stanie dalej. Krzyknęła. Zbliżał się do niej Nasedo, a oczy świeciły mu nieziemsko.

— Dobre sobie „nieziemsko”. On właśnie nie jest ziemianinem. I na dodatek nie żyje. Jak mogli o tym wszyscy zapomnieć – pomyślała Liz.
Nie krzyczała, gdyż wiedziała, że to nic nie da. Nagle coś mignęło jej za Nasedem. To była Tess. Stała z założonymi rękoma. Uśmiechała się.

— Tess! – pomóż mi.

— No co ty? Złupiałaś? Ty umrzesz, a Max będzie mój.

— Max ratuj. Jestem we własnym śnie. Pomóż mi. – przywoływała go w myślach Liz.
Nagle w ciemnościach rozbłysło światło. Liz zdała sobie sprawę, że Nasedo i Tess znikneli. Koło niej stał Max, Michael i Isabel. Wzięli ją na ręce, a ona ... zemdlała.

— Liz! Liz obudź się! Czas do szkoły wstawaj bo zaśpisz – budziła ją do szkoły mama.
Liz Parker otworzyła oczy.

— Uff, to tylko sen. – pomyślała. Wstała i zaczęła się przygotowywać do szkoły.
Nie zauważyła Tess, która stała za oknem i ją obserwowała.

— Znowu nic z tego. Ale kiedyś odbiorę ci Maxa. Zobaczysz, któregoś dnia. – powiedziała do ciebie czwarta obca. Odeszła.
Liz odwróciła się do okna, ale zobaczyła tylko pierwsze promienie słońca wpadające do pokoju.

Wersja do druku