Anita19

Crying In The Rain (6)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

Rozdział – 6




Co za cholera, debil, palant, gnida przebrzydła. Jak śmiał mnie zostawić. Mnie! Bezmózgi dupek, którego nienawidzę! Nie powie nawet dlaczego! Ugh... Faceci i ich przerośnięte do rozmiarów główki szpilki ego. Tylko dziękować Bogu, że istnieją jeszcze tacy ludzie jak Liz. Gdyby nie ona to nie wiem co bym zrobiła. Nie wiem co bym zrobiła z Martinem bo z całą pewnością jak go znajdę to zabiję. Nie rozumiem dlaczego ta menda wyjechała tak nagle bez słowa i nie odpowiada na telefony. Co takiego się wydarzyło, że mnie zostawił? Przecież było fajnie. Fakt znaliśmy się krótko i byliśmy też krótko, ale...

Leżymy sobie z Liz na łóżku i zajadamy się tą pyszną-kaloryczną czekoladą starając się za wszelką uspokoić.
Pamiętam ją kiedy zjawiła się w Vermont w tym pokoju i miałam ochotę złożyć pozew do sądu za taką nudną współlokatorkę i tu niespodzianka. Dziecko troszkę pochlipało w kąciku... Zaczęło mówić, ale dużo wody upłynęło zanim cokolwiek z tego zrozumiałam. Niemniej jakiś Max skoczył w ramiona innej blondynki, a biedna Liz cierpi. Jako dobra nowa przyjaciółka uspokoiłam ją i rzuciłam w wir imprez. A nuż widelec zapomni o Maxie i pozna kogoś nowego. Chyba wreszcie się udało

— Musisz o nim zapomnieć – Mówi nagle Liz

— Ale najpierw mu skopię tyłek jak tylko go znajdę – Uśmiecham się złowieszczo – I nie mów, że muszę się uspokoić!

Liz się śmieję i luz. Przed chwileczką byłam świadkiem jak próbowała się oprzeć temu smacznemu kąskowi jakim był Alec, ale coś słabo jej szło. Czyżby to właśnie jemu udało się sprawić by Liz zapomniała o Maxie? To było by bardzo ciekawe. A swoją drogą to ja mam nieodparte wrażenie, że skądś znam tego gościa, ale nie wiem skąd. Wzięłam kolejną kostkę czekolady i usiadłam.

— A Alec pomaga ci bardzo szybko zapomnieć o Maxie i nie zaprzeczysz temu! – Pokazuję jej język.

— Więc i tobie przydał by się ktoś na zapomnienie! – Liz poważnieje.

Muszę zapamiętać by nie wspominać przy niej o Maxie inaczej gotowa mnie zabić. Trzeba by było coś porobić byle nie myśleć o Martinie. Upiłam łyk wody bo już mi niedobrze od tej czekolady. Czas włożyć ją do szuflady.

— Kupimy ci jakiś ciuszek, który powali Alec'a na kolana – Uśmiecham się

— Ym... Planowałam założyć spodnie i jakąś zwykłą bluzkę. Nie zamierzam wyglądać tak jak organizatorka tego cyrku – Odpowiada Liz z niesmakiem

— Chyba zapomniałam spytać gdzie ta impreza?

— U Ginny Grey – Odpowiada Liz

Że co! No cholera jasna by to wzięła, właśnie się napiłam wody wszystko wylądowało na bluzce zaraz po tym jak się zakrztusiłam. Jakim cudem ta niepozorna i niewinna dziewczyna została zaproszona do tego szmatławca na imprezę. No tak, giętka pindyryna dostrzegła Aleca i postanowiła go zabrać dla siebie. Oj Liz będziesz z nią miała ciężkie życie! Zdecydowanie powinnam jej wyjaśnić zasady walki z ludźmi pokroju panny Grey i ostrzec Alec jak tylko się tu znów zjawi.

— Wiesz co? Jednak chyba się przejdę trochę – Mówi Liz

— Zabierz ze sobą blondaska – Gdyby spojrzenie mogło zabijać to na pewno już bym była martwa.

Uśmiecham się niewinnie, a Liz znika z pokoju. Gdziekolwiek jesteś Alec, życzę ci, żebyś teraz spotkał na swej drodze Liz. I bierz się za nią i to szybko! Rozmyślając o znajomo wyglądającym Alecu, przeglądam nasze zapasy żywności z niesmakiem odnotowując, że lodówka świeci zastraszającymi pustkami. Trzeba by było się zaopatrzyć nieco. Ubieram się więc i wychodzę starannie zamykając drzwi. Oczywiście jak to ja sprawdzam czy rzeczywiście zamknęłam te drzwi jeszcze raz i jeszcze... Ugh! Na pewno zamknęłam. Zeszłam na dół do sklepu naprzeciwko akademika i bardzo szybko wszystko kupiłam. Właśnie wychodziłam z papierniczego gdy nagle ktoś wyrósł przede mną jak ściana od której odbiłam się niczym piłeczka. Do diaska nie możesz bardziej uważać! Zirytowana odgarnęłam kosmyk włosów i zgromiłam tego kogoś kto był taki ślepy. To był chłopak, który uśmiechną się zawadiacko do mnie. Idź do cholery!

— Przepraszam. Może ci pomóc – Zaproponował

— NIE! – Okręciłam się na pięcie i już mnie nie było.

No co! Mama uczyła, żebym nie rozmawiała z nieznajomymi. Zapłaciłam za zakupy i wróciłam do akademika. Z trudem odnalazłam pośród gąszczy torebek swoją własną. Chciałam wyjąć klucze, ale nigdzie ich nie było. Przeszukałam kieszenie kurki, spodni, rozejrzałam się wokół siebie i nic. Spokojnie tylko bez paniki. Przecież nie mogłam ich zostawić w sklepie... Oczywiście! Z ulgą zawróciłam do sklepu.

— Przepraszam czy nie znalazła pani jakiś kluczy? Zapytałam z
nadzieją

— Ooo! To pani! Jakiś młody człowiek zaoferował się, że sam pani je odda

Że co! Wybiegłam ze sklepu i rozejrzałam się dookoła w nadziei, ale nigdzie ani żywej duszy. Żeby to wszystko diabli wzięli! Wszystko przez ciebie Martin! Wdrapałam się na drugie piętro i usiadłam tuz przy naszych drzwiach. Liz powinna przyjść niedługo...

CDN.


Poprzednia część Wersja do czytania Następna część