Marcelinka

This Year's Love (3)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część


2.
And I've been waiting on my own too long
but when you hold me like you do
it feels so right


Niczym małe dzieci idziemy z Michaelem za ręce. On odprowadza mnie do domu. To nic takiego, zwykły gest. Chyba przypomniały nam się tamte czasy. Wydaje się to takie naturalne. Jakby tak było od zawsze. Nawet nie przychodzi mi do głowy jak mogą odczytywać to inni. Może to jest dla nich jednoznaczne z….nie, na pewno nie….

—Ok., cześć Michael. Muszę już iść. Inaczej nie wstanę jutro do szkoły- w tej chwili niechcący ziewnęłam.

—Dobranoc, słodkich snów- buziaczek w czoło.
Leżę właśnie na moim łóżku. Myślę o tym, czego się dzisiaj dowiedziałam. To nic takiego. To moja przeszłość. To nie ma wpływu na moją przyszłość. To Michael. Tylko Michael. Mój przyjaciel.
Z zamyślenia wyrywa mnie znajomy głos

—Witaj Liz

—Max, co Ty tu robisz o tej porze?

—Nie wiem, czułem po prostu, że Cię muszę zobaczyć.

—To miłe z Twojej strony- mówię ze szczerym uśmiechem na ustach. Max całuje mnie, a ja….ja o dziwo po raz pierwszy czuję motylki w brzuchu. Czyżby się coś zmieniło? Moje uczucia? Czy to możliwe? Tak długo starałam się wzbudzić w sobie uczucia do niego, a teraz….no właśnie, teraz co?

—Coś się stało?? Ta jego delikatność, jest ujmująca. I troskliwość.

—Nie wszystko w porządku. Naprawdę. Jestem po prostu zmęczona.

—To ja już w takim razie pójdę. Miłych snów moja księżniczko. Kolejny pocałunek.
Zasypiam z wewnętrzną radością. Radością, która mnie rozpiera. Aż trudno mi o spokój ducha. Wyciągam mój pamiętnik i piszę.
16 maja 2000 roku (środa)
Nie wiem co się ze mną dzieje. Czy to ta ciepła pogoda daje się we znaki? Czy ja się zakochałam? Jak to dziwnie brzmi. Zakochałam się. Zakochałam się w moim chłopaku. Dopiero teraz? Na to wygląda. Jednak prawdą jest powiedzenie, że przeciwieństwa się przyciągają. Max, choć na pierwszy rzut oka podobny do mnie, jest zupełnie inny. Choć tyle nas łączy, jeszcze więcej dzieli. Dziwi mnie tylko jedna myśl w moim umyśle: Co z Michaelem? Tylko co ma z nim być. W końcu jesteśmy tylko przyjaciółmi. A ja dziwnie czuję, jakbym wbijała mu nóż w sam środek serca. Przecież Michael mnie nie kocha. Michael kocha Marię. Kocha ją na pewno…..to widać….

—Co tam piszesz Parker?

—Michael co Ty tu robisz?

—Nie odpowiada się pytaniem na pytanie, czyżby dobrze ułożona Liz o tym nie wiedziała?

—No proszę, kto tu się tak wymądrza, Guerin…Nie poznaję Cię. W tym momencie wytykam mu język i daję kuśtańca w biodra.

—Chcesz wojny??

—Chcę…..Zobaczmy na co stać tak pewnego siebie chłopaka……-mówię zadziornie. Słowa te działają dokładnie tak jak przewidziałam Jest rozzłoszczony i gotowy udowodnić, że to on jest górą.
Rzuca we mnie poduszką. Rozpoczynamy wojnę. Po chwili ja leżę na ziemi a Michael siedzi na mnie i łaskocze do nieprzytomności. Już boli mnie brzuch od śmiechu.

—Michael, przestań proszę. Ja już nie mogę. Wygrałeś.

—Więc chyba należy mi się nagroda, prawda?

—Oczywiście, wszystko tylko daj mi już spokój?

—Wszystko?
Czy to właśnie tak zabrzmiało. To nie miało tak wyglądać. Ja wcale nie miałam na myśli….

—W takim razie jutro cały dzień gotujesz za mnie w Crashdown.

—No skoro naprawdę tego chcesz- mówię uspokojonym głosem. Jak mogłam pomyśleć, że On….Ach, Liz, Liz. Ty chyba nigdy nie zrozumiesz Michaela.

—To ja już pójdę. Skoro jutro mam wolne….

— A szkoła..??

—Przecież wiesz, szkoła nie jest miejscem dla mnie, Liz.
Wyszedł, a ja siedzę na łóżku i zastanawiam się jak to możliwe, że ze stanu takiej euforii przeszłam do smutku.





Poprzednia część Wersja do czytania Następna część