_liz

Serce znajdzie drogę (5)

Poprzednia część Wersja do czytania

4.

Dziwnej trwogi dreszcze mną zatrzęsły
dreszcze mrożące krew w żyłach, bolesne


Alec wcisnął dłonie w kieszenie kurtki i nabrał głęboko powietrza. Wieczorne Seattle było wręcz upajające. W dzień miało się ochotę błagać Boga, by odebrał wzrok i uniemożliwił spoglądanie na zrujnowane szczątki niegdyś świetnego miasta. Ale kiedy zapadał zmierzch... Żadne inne miejsce na świecie nie miało tego klimatu. Nie był typem outsidera, który jak jakiś romantyczny idiota wzdychał nad pięknem gwiazd, ale prosto i zwyczajnie lubił co jakiś czas wybrać się wieczorem na spacer.

Po za tym raczej nie miał lepszych perspektyw do spędzenia tego wieczoru. Zack był od dwóch dni za miastem, więc nie miał z kim toczyć rozluźniających kłótni. Max była z Loganem, wmawiając pewnie samej sobie, że to tylko spotkanie w interesach.

Bawiło go, jak Max bała przyznać się przed samą sobą i kimkolwiek innym, że Logan jest kimś więcej niż przydatnym znajomym. Tyle razy jemu wyrzucała, że igra uczuciami kolejnych dziewczyn i ucieka przed możliwością zakochania się. On przynajmniej był z tym szczery, ona dość obłudna.

A propos kolejnych dziewczyn... Przechodził akurat koło parku, gdy dostrzegł w ciemności znajomą postać. Drobna brunetka niczym mała dziewczynka bujała się na jednej z huśtawek. Nie mógł powstrzymać uśmiechu. Czyli jednak wieczór mógł być bardziej udany niż podejrzewał. Bezszelestnie podszedł do niej, chcąc tym razem ją zaskoczyć.

— Braki z dzieciństwa? – zapytał, pochylając się nad jej uchem
Od razu się zatrzymała, przechylając głowę do tyłu, by zobaczyć kto śmiał ją tak podejść.

Jakoś szczególnie jej nie zdziwił zielony wzrok utkwiony w niej. Zaskoczyło ją jedynie, że nie usłyszała jego kroków. Nawet gdy odpływała daleko myślami, zmysły wciąż działały na najwyższych obrotach. Wychwytywała każdy ruch wykonywany przez ludzi. Nie odrywała spojrzenia od niego, gdy siadał na huśtawce obok. Chyba jednak huśtanie przeszkodziło jej w usłyszeniu jego kroków. Przesunęła wzrok przed siebie i ponownie zaczęła się delikatnie bujać. Alec i jego huśtawka nawet nie drgnęli. Tylko uważnie się przypatrywał jak jej włosy falują na wietrze. Już gdzieś to widział...

— Niewiarygodne. Włosy praktycznie zasłaniają ci twarz, a mimo to pokonałaś go jednym ciosem. Też tak chcę.

Potrząsnął głową, odsyłając własny głos głęboko w niepamięć. Uśmiechnął się, kiedy z jej ust wydobył się istnie dziecięcy chichot.

— Zachowujesz się, jakbyś nigdy się nie huśtała – powiedział rozbawionym głosem
Faktem było, że sam po raz pierwszy siedział na czymś takim jak huśtawka. Ale ona nie wiedziała o tym i nie musiała się dowiedzieć. W końcu w oczach wszystkich dokoła, nie licząc Max, Zacka, Logana i O.C. był tradycyjnym chłopakiem wychowanym w dobie nowych czasów.

— Może się nie huśtałam? – odpowiedziała miękko – Może jesteś właśnie świadkiem mojego pierwszego razu?
Ciemne oczy przesunęły się po jego twarzy nim znów odleciała do góry z huśtawką. To nie była zbieżność w dobieranych słowach. Celowo tak ujęła tę myśl. Kto by się spodziewał, że takie niepozorne maleństwo jest w stanie wypowiedzieć tak „dorosłą” aluzję.

— Nie jesteś za młoda na pierwszy raz, dziecko?
Uniósł brew i spojrzał na nią wyzywająco. Nie odpowiedziała, nawet nie zerknęła na niego, ale uchwycił poczerwieniałe policzki, kiedy mijała go zbów wybijając się w górę.

Czyli jednak można było ją czymś zawstydzić. ON był w stanie ją zawstydzić, a zdawałoby się, że użył nie nie znaczącego stwierdzenia. Po kilku chwilach nogi Liz zahaczyły o ziemię, stopując huśtawkę. Przesunęła wzrok na Aleca, przypatrując mu się dziwnie. Oparła głowę o łańcuch huśtawki i zapytała:

— Kim jesteś?

Zmarszczył brwi. Niepokoiło go to pytanie. Zupełnie jakby mogła przewidzieć, przeczuć, że jest kimś innym niż zwykły, przeciętny człowiek.

— Co masz na myśli? – wolał by to raczej było banalne pytanie
Przewróciła oczami. A wydawał się być taki błyskotliwy...

— Gdzie się urodziłeś? Dlaczego pracujesz w Jam Pony? Jak ma na imię twoja dziewczyna?
Kamień spadł mu z serca. Czyli jednak chodziło jej o tę typową historyjkę „urodziłem się, żyję, jestem”. Zaśmiał się i rozluźnił mięśnie.

Gdzie się urodził? Laboratorium Manticore. Dlaczego Jam Pony? Przepustka do sektorów i łatwy dostęp do „dofinansowania”. Dziewczyna? Która z kolei, bo sporo ich było?

— Nic szczególnego – odpowiedział z udawaną obojętnością i wzruszył ramionami – Urodziłem się w okolicach Seattle. Pracować gdzieś trzeba. A dziewczyna to nie dla mnie.

— Wolisz chłopców? – zapytała tamując śmiech

Nie dał się jednak podejść. Uśmieszek panoszący się na jego ustach wcale nie drgnął. Potrząsnął z rozbawieniem głową w odpowiedzi na złośliwe pytanko.

— Jesteś pewien? – przechyliła się nieco w jego stronę
Alec mruknął i wykonał ten sam ruch, skracając odległość pomiędzy nimi. Praktycznie czuła jego oddech na swoim policzku, gdy szepnął zmysłowo:

— Mam ci to udowodnić?

Momentalnie się odsunęła. I nie wiedziała sama dlaczego. To nie był strach. Chociaż wizja tego „dowodu” znacznie przyspieszyła rytm jej serca. Powodem raczej było to drażniące uczucie, które wywoływał będąc w pobliżu.

Popadała w paranoję.

Do tego stopnia dziwne mrowienie w koniuszkach nerwów nie dawało jej spokoju, że przestała się skupiać na tym, co najważniejsze – na zadaniu. To błyskawicznie włączyło w podświadomości alarm. Trzeba było działać szybko, nim całkiem pokrzyżuje jej to plany. Istniała przecież możliwość, że przy takim obrocie spraw, straci szansę na wygraną w tej walce. Musiała działać póki jej zmysły nie osłabły. Potrzebowała tylko odpowiedniej okazji.

Los najwyraźniej jej sprzyjał. W momencie, gdy przez jej umysł przebiegła ta myśl, telefon Aleca zaczął wygrywać melodyjkę. Zielonooki jęknął i odebrał:

— Co jest Max? – nie podejrzewał, że Liz wychwytywała każdy wyraz – Już idę.
Poderwał sie z huśtawki. Po wykonaniu dwóch kroków zorientował się, że brunetka wciąż tu była.

Obrócił głowę i z lekkim zmieszaniem rzucił:

— Musze iść. Na razie.

— Pa – odpowiedziała beztrosko i zaczęła się huśtać

Gdy kroki oddaliły się na jakieś sto metrów, zatrzymała się i jednym skokiem zeskoczyła z huśtawki. Obrót o kąt stu osiemdziesięciu stopni. Źrenice wyłapały postać Aleca daleko w mroku. Nie było innego wyjścia...

* * *

Alec ciągle miał wrażenie, że ktoś ich obserwuje. Kilkakrotnie obracał się, ale jego ulepszony genetycznie wzrok nikogo nie wychwytywał. Chyba zaczynał popadać w paranoję. Od czasu opuszczenia Manticore ciągle obracał się za siebie, obawiając się, że chcą go tam z powrotem ściągnąć.

Dręczyło go też ciągle uczucie dziwnej pustki, jakby coś po drodze zgubił, zostawił, zapomniał. Ale z czasem tak przyzwyczaił się do tego, że zapomniał o tym. A teraz ponownie to czuł. Z tym, że była już pewna różnica. Miał wrażenie, że pewne elementy łączą się w całość. Rany, znów zaprzątał sobie głowę niepotrzebnymi sprawami, które nawet nie miały głębszego sensu. Teraz musiał się skupić na akcji, bo jeden zły krok i oboje z Max mogli wpaść.

Swoją droga Logan naprawdę ma tupet, żeby przerywać kolacją z Max i prosić ją o kradzież jakiś akt akurat tego wieczoru. Pilne, ważne, bla bla bla, zależy od tego sukces Eyes only, bla bla bla. Facet czasami naprawdę nie miał wyczucia.

Cóż, zwinęli akta, nie narobili szkód, strażnicy nawet się nie zorientowali, że ktoś był w budynku. Teraz trzeba było bezpiecznie wrócić. Ale oboje wyczuwali, że nie są sami, a tym bardziej bezpieczni. Czyli jednak ktoś ich obserwował, podążał za nimi krok w krok, śledził najmniejszy ruch. Zatrzymali się. Alec wykonał dwa ruchy dłonią i po chwili Max pobiegła wzdłuż uliczki a on w przeciwnym kierunku, przemykając tuz pod ścianami.

Max dotarła do samego końca alejki. Nic. Cisza. Chyba jednak nie było żadnego szpiega. W tym momencie z dachu budynku zeskoczyła jakaś postać, lądując miękko na obu nogach. Guevara błyskawicznie obróciłą się, przyjmując pozycję do walki. Kiedy zobaczyła ciemne włosy i takie same oczy, rozluźniła się nieco, ale syknęła w półpytaniu:

— Ty?
W odpowiedzi została posłana na ziemię jednym mocnym wykopem. Nie dała Max możliwości przygotowania do obrony, tylko trzeba ciosami ją oszołomiła.

Gniew i adrenalina szybko poprawiły zmysły Max. Oddawała cios za ciosem, unikając dość zgrabnie kolejnych uderzeń brunetki. Ale nie udało jej się nawet drasnąć niepozornego ciałka. Zupełnie jakby ta przewidywała jej każdy ruch lub była dużo lepsza w walce. Kilka razy jeszcze oberwała, skupiając myśli nie na tym, co trzeba. Ona działała po swojemu, już dawno przestała posługiwać się taktyką Manticore. Tak jednak działała drobna brunetka. Czyli w jednym Manticore było dobre – w szkoleniu.

Odgłosy walki momentalnie ściągnęły w mroczną uliczkę Aleca. Stanął jak wryty, widząc Max walczącą z...

— Liz? – jego głos przerwał akcje obu dziewczyn
Max obserwowała uwaznie brunetkę, która na chwilę przesunęła na niego wzrok.

Zielone tęczówki mącił szok i ten błysk niebezpieczeństwa, który przeciwnikom kazał się bać. Ale brunetka nie wydała się zbyt przejęta. Nie zmieniając pozycji, rzuciła tylko chłodno:

— Nie mieszaj się Alec.

Gdyby znała go trochę dłużej niż dwa dni lub wiedziała skąd naprawdę pochodzi, nie powiedziałaby czegoś takiego. To tylko pogarszało sytuację. W jednym momencie odpłynęła świadomość, że to niesamowita dziewczyna, z która jakieś dwie godziny temu flirtował. Teraz była przeciwnikiem i to, jak widać, bardzo dobrym. Bez uprzedzenia wykonał szybki, płynny ruch prawą noga, podcinając łydkę Liz i powalając ją tym samym na ziemię.

— Znów cię podszedł 542. Jesteś dobra, ale on jest szybki. Pamiętaj o tym.

Z furią uniosła wzrok na niego. Które z nich było bardziej wściekłe, trudno określić. Zaciskając pięści i powoli okrążając ją, zapytał:

— Kim jesteś?

— To X5 – padła odpowiedź z głębi uliczki


c.d.n.

Poprzednia część Wersja do czytania