_liz

Shattered like a falling glass (5)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

V

Liz przyglądała się przez chwilę dziewczynie, jakby usiłowała z jej twarzy odczytać podstęp. Jednak w kobaltowych oczach nawet na sekundę nie pojawił się błysk, który mógłby coś sugerować. Wręcz przeciwnie, tęczówki miały tak niesamowite zabarwienie, że chciało się je studiować godzinami. Nawet Isabel nie mogła się poszczycić takim spojrzeniem. I to było właśnie zgubne – rozum podpowiadał, że ktoś o takich oczach nie mógł skrzywdzić nikogo, ale jaka była prawda, nie wiadomo...

Aby nie dać się wpędzić w ślepy zaułek omyłki, Liz wróciła do jedynej innej myśli, która ją dręczyła.

— Okradłaś mnie.
Znów perełki śmiechu wysypały się z ust dziewczyny. Dopiero po kilku sekundach opanowała się i z ciągłym uśmiechem odpowiedziała najzwyklejszym tonem:

— Trzeba z czegoś żyć.

To Liz przypomniało, że właśnie nie ma za co kupić jedzenia ani opłacić kolejnych dni w motelu.

— Moim kosztem? – była zła, ale ton jej głosu nie podniósł się nawet odrobinę – Wiesz, miło mi, że nie umrzesz z głodu dzięki mnie – gorzka kpina przypadkiem jej się wymknęła z ust – Tylko, że teraz ja nie mam za co żyć

Hotaru tylko wzruszyła ramionami i cmoknęła z lekkim znudzeniem. Jej wzrok zmierzył całą postać Liz.

— Rodzice na pewno nie dadzą ci zginąć – powiedziała obojętnie

I nagle, nie kontrolowanie, Liz prychnęła. Obróciła się na pięcie i zaczęła odchodzić. Rodzice nie dadzą jej zginąć... Oni by ją własnoręcznie zabili, jeśli tylko dowiedzieliby się gdzie jest. Poza tym rozdrażnił ją fakt, że znów została określona mianem grzecznej córeczki rodziców, nudnej kujonki. Sama sobie przez lata na to zapracowała, a teraz gdy chciała się tego pozbyć, wracało jak bumerang.

Odeszła zaledwie kilkanaście metrów, gdy blondynka ją dogoniła. Liz się nie zatrzymała i praktycznie zignorowała dziewczynę.

— Może cię podprowadzę, to niebezpieczne okolica – zagadała, wpatrując się w profil Liz
Ta tylko wzruszyła ramionami. Szły obok siebie, ramię w ramię. Bez słowa.

Liz czuła się zaskakująco dobrze w obecności Hotaru. Jakby znały się od lat. Bezczelność i jednoczesny urok dziewczyny tworzyły niesamowitą mieszankę. Nie podejrzewała, że tajemnicza blondynka postrzegała ją podobnie. Z tym, że wrodzony instynkt wciąż kazał jej trzymać dystans, mimo że drobna brunetka wyglądała na tak bardzo podobną do niej.

Dotarły do ulicy, na której jeszcze stał zrujnowany motel. Nawet zielony neon już nie działał. Liz jęknęła cicho na myśl o spaniu tam. Prawdopodobnie i tak nie zmruży oka. Zatrzymały się.

— Hmm... – Hotaru zmrużyła nieco oczy
Chyba musiały gdzieś źle skręcić. Obrzuciła Liz badawczym spojrzeniem. Brunetka wyglądała na dziewczynę z dobrego domu i z o wiele lepszej dzielnicy. A ta ulica była co najmniej nieodpowiednia.

— To gdzie mieszkasz? – zapytała z wahaniem
Liz wskazała motel.

Kobaltowy wzrok momentalnie padł na jej twarz.

Musiała z niej kpić. Blondynka chciała się nawet zaśmiać, ale Liz jednak była zbyt poważna. Nie mogła uwierzyć, że w ogóle istniała możliwość, aby ta skromna istotka nocowała w tym miejscu.

— Chyba sobie jaja robisz – mruknęła wpatrując się w Liz
Kiedy ta potrząsnęła głową, dziewczyna zamrugała z niedowierzaniem.

Nie znały się. Żadna z nich nie miała do drugiej zaufania. Ale mimo wszystko Hotaru nie mogła pozwolić, żeby dziewczyna spędziła tu noc. O ile w ogóle by przeżyła... Potrząsnęła głową.

— Nie możesz tu nocować – powiedziała z wiedzą doświadczonego człowieka – Chodź.

Liz spojrzała na nią jak na wariatkę. Co było z tą dziewczyną nie tak? Widziały się pierwszy raz w życiu, a ona wydawała sie martwić o miejsce jej noclegu. Kiedy blondynka ruszyła się, aby najwyraźniej zaprowadzić ją w dogodniejsze miejsce, Liz nawet nie drgnęła. Umiała czytać między wierszami i wiedziała, że Hotaru chce jej znaleźć inny nocleg. Wahała się. Oto zupełnie obca osoba z wyraźną nadopiekuńczością czekała na nią. To było zbyt dziwaczne i niebezpieczne. Z drugiej strony równie ryzykowne było pozostanie w obskurnym motelu.

Noc w obecności nieznajomej w przytulniejszym miejscu czy bezsenność w motelu w niebezpiecznej dzielnicy?

Szala się przechyliła.

* * *

Znowu milczały. Do czasu, gdy Hotaru zaczęła w swoim umyśle analizować własne postępowanie. Nie wiedziała skąd jej przyszło do głowy zabieranie ze sobą obcej dziewczyny. A nie... wiedziała. Chodziło o to, co dzisiaj zrobiła, co zrobiła ta ciemnowłosa dziewczyna. Rany, nawet nie znała jej imienia.

— Um... Jak się w ogóle nazywasz? – zapytała

— Liz – padła krótka odpowiedź

Więc Liz, ona też dzisiaj zrobiła kilka ciekawych rzeczy. Hotaru nie potrafiła tego wyjaśnić. Drobna istotka powaliła na ziemię kilku silnych facetów i to nie zbliżając się do nich. To nie było normalne. Ona sama też nie była całkiem normalna, ale potrafiła się bronić w walce, natomiast Liz broniła się bez kontaktu fizycznego.

Może właśnie ten drobny mankament w osobowości Liz wzbudzał nić zaufania? A razem z zaufaniem strach.

Hotaru wiedziała, że sama czerpie siłę ze swojej genetycznej mieszanki, ale brunetka nie była transgeniczna. Skąd więc pochodziła jej siła?

— Ciągle mnie zastanawia – nie potrafiła powstrzymać ciekawości – Jak pokonałaś tych żołnierzy?
Ale Liz tylko wzruszyła ramionami, wyraźnie unikając odpowiedzi.

Przecież nie mogła powiedzieć, że jest półkosmitką, która ucieka przed własnym życiem. Jak bardzo zaczęła się przyzwyczajać do dziwnej dziewczyny, tak bardzo bała się jej zdradzić cokolwiek. W końcu nie przyjechała tu, by opowiadać o swoim „przekleństwie” obcym osobom.

Ulżyło jej, gdy Hotaru dała spokój i nie podejmowała tego tematu dalej. Jedna zastanawiała się nad drugą i nad dziwnym splotem okoliczności, który je ze sobą zetknął.

Zatrzymały się przed wysokim budynkiem. Nie był w rewelacyjnym stanie, ale wyglądał o niebo lepiej niż motel. Liz już czuła ciepło mieszkania. Przyjrzała się oknom, na szczęście żadne nie wyglądało jakby miało wylecieć.

* * *

— To tutaj – Hotaru wskazała zielone drzwi z oderwanym numerkiem

Otworzyła drzwi, wprowadzając Liz do środka. Przedpokój przypominał długi korytarz, w którym wisiało jedynie stare lustro. Nie było widać ani pokojów, ani kuchni czy łazienki. Za to było słychać czyjeś głosy.

— Ty się nigdy nie zmienisz – jakaś dziewczyna mówiła dość kąśliwym tonem – Przelecisz wszystko co się rusza.

— Ciebie nie przeleciałem – odpowiedział męski głosu

— Bo wiesz, że gdybyś się tylko zbliżył, to byś zginął.

Hotaru spojrzała z rozbawieniem na nieco skrępowaną Liz, mrugając do niej porozumiewawczo. Weszły do niewielkiego pokoju, bardzo dobrze oświetlonego. Pierwszą rzeczą, która rzuciła się w oczy dziewczyny był motor stojący ostentacyjnie na środku pomieszczenia. Potem jej wzrok przesunął się dalej. Pokój łączył się z kuchnią. Choć bardziej by pasowało powiedzieć, że pokój i kuchnię d z i e l i ł a lada. Na ladzie siedział chłopak.

Serce Liz momentalnie się zatrzymało. Przed oczami przemknął obraz ostatniej nocy a raczej wczesnego ranka na dworcu. To był ten sam chłopak, który uratował ją przed śmiercią. Ten sam, który dokonał niesamowitych rzeczy, przemieszczając się w jedno miejsce szybciej niż kula. Teraz już jej nie dziwiło, że Hotaru ma takie zdolności. Musieli być rodziną.

Na jego twarzy malowało się lekkie zdumienie, które szybko powróciło w arogancką obojętność. Chociaż jego oczy uważnie studiowały postać Liz.

Hotaru pchnęła ją w głąb pokoju. Wskazując w stronę przejścia do drugiego pokoju, powiedziała:

— To Max, moja współlokatorka.
Dopiero teraz Liz zauważyła ciemnowłosą dziewczynę w czarnej kurtce, stojącą w przejściu. Nie wydawała się być zbyt gościnna czy towarzyska. Spoglądając na Liz, skrzyżowała ramiona i kiwnęła tylko głową.

Tymczasem Hotaru wskazała na chłopaka i z mniejszym zadowoleniem przedstawiła go.

— A to jest Alec, dzięki Bogu nie mój współlokator.
Na jego ustach pojawił się uśmieszek. Liz tylko zamrugała, czując się dość zażenowana. Bowiem jasna dłoń blondynki wskazywała właśnie na nią, a miękki głos wypowiadał jej imię.

— To jest Liz. Przenocuje tu dzisiaj.

Max nawet nie drgnęła, za to Alec'a najwyraźniej ta wypowiedź całkiem rozbawiła.

— Nie wiedziałem, że bawisz się w Caritas, H.
Dziewczyna spojrzała na niego chłodno.

— Nie mów na mnie H. Poza tym jestem jej to winna... za uratowanie życia.
Ostatnie zdanie trochę go chyba zaniepokoiło, bo uśmieszek zniknął z jego twarzy i nic nie odpowiedział. Ponownie zmierzył uważnym wzrokiem Liz, jakby chciał ja prześwietlić spojrzeniem. Ją tymczasem najbardziej zdziwiła jego reakcja na wzmiankę o ewentualnej śmierci. Nie był zaskoczony tym faktem, tylko raczej wiadomością, że o n a pomogła Hotaru.

Tak, kto mógłby przypuszczać, że ta mała osóbka może ocalić czyjeś życie. Wydawało się, że sama o siebie nie potrafi zadbać, a co dopiero kogoś uratować. Alec nie podejrzewał również, że Liz jest w stanie wiele znieść i wytrzymać każde cierpienie bez słowa. Nie znał jej i chyba nie doceniał. Pierwsze spotkanie bywa mylące...

Wzrok Liz uniósł się i zetknął z badawczym, wręcz przeszywającym spojrzeniem chłopaka. Zielone oczy wydawały się być pochmurne, a mimo wszystko przyciągały. Z każdą kolejną sekundą zagłębiała się w tym coraz bardziej, zupełnie jakby tonęła w jego oczach. I musiała przyznać, że jej się to podobało. Fala gorąca, która gwałtownie oblała ją, wywołując rumieniec, drżenie całego ciała i przyspieszone bicie serca. Nie potrafiła się oprzeć pokusie i przenieść spojrzenia gdzie indziej. Alec miał na nią niesamowity wpływ.

I chyba sobie zdawał z tego sprawę...

Lewy kącik jego ust uniósł się lekko w górę. Musiał zauważyć błysk w jej oczach. Taka reakcja bardzo mu się podobała. Połechtała jego ego, dając posmak słodkiego zwycięstwa. Zwycięstwa nad czym? Tego nie wiedział.

Wiedział za to, że drobna brunetka o niezwykle ciemnych oczach pełnych smutku, bardzo mu się podobała. Nigdy nie miał określonego typu dziewczyn, ale ona mogła być jego tymczasowym obiektem. Był szczupła, drobna, zaokrąglona gdzie trzeba, wręcz idealnie proporcjonalna. Ciemna skóra niczym mokka już z daleka dawała wyobrażenie słodko-gorzkiego smaku. Długie włosy opadające na plecy wyobrażał sobie rozsypane na poduszce. Różowe, lekko rozchylone usta aż się prosiły o pocałunek. Już się nie mógł doczekać, gdy to nastąpi.

— Twoja siostra sobie świetnie radziła beze mnie – Liz wydobyła z siebie wreszcie głos, tuszując niepewność lekkim uśmiechem – Zresztą to chyba u was rodzinne.

— To nie moja siostra – Alec odpowiedział – W każdym bądź razie nie taka, jak myślisz. A poza tym skąd możesz wiedzieć, że, jak to ujęłaś... – uśmiechnął się cynicznie – ... to rodzinne?
Liz zdawała się nie przejmować już jego tonem i miną. Skrzyżowała ramiona i przechyliła nieco głowę na bok. Mruknęła, nieco przymykając powieki. Doskonale wiedziała jaki to przyniesie efekt. Alec nawet rozchylił usta, patrząc głodnym wzrokiem jak miękkie słowa wypadając spomiędzy jej warg:

— No tak... Hotaru nie rzuciła się na mnie przy pierwszym spotkaniu – aksamit przeplatał się z cynizmem – Ty owszem.

Zarówno Hotaru jak i Max zesztywniały i spojrzały na Alec'a. Jak to rzucił się na nią? Znały go trochę czasu i wiedziały, że wystarczy mu jeden impuls, żeby dobrać się do majtek dziewczyny, ale takiego obrotu spraw się nie spodziewały.

— Wy się znacie? – Hotaru zapytała niepewnie

— Nie – odpowiedzieli jednocześnie

Liz podejrzewała, że Alec raczej nie przyzna się do tego, co zaszło na dworcu. Ale nie przyszło jej do głowy, że naprawdę jej nie pozna. Na to właśnie wyglądało. Max chyba nie kojarzyła, że może chodzić o akcję na dworcu.

— Nic nie rozumiem – mruknęła Hotaru bezradnie, pocierając palcami skronie
Liz uśmiechnęła się do niej i powróciła wzrokiem na Alec'a. Nie mogła się mylić, to na pewno był on.

— Po prostu pamiętam go z dworca. – rzuciła mu znaczące spojrzenie

On tymczasem prychnął i jednym, płynnym zeskokiem opuścił ladę. Całkowicie niewinnie i wręcz z chłodną obojętnością powiedział:

— Ja cię nie pamiętam.

Kłamstwo?

Jeśli kłamał, to wychodziło mu to świetnie. Liz go nie znała, ale podejrzewała, że jest typem, który uwielbia owijać sobie dziewczyny wokół palca i nie angażować się przy tym samemu. Na pewno stosował w tym celu różne techniki. Spojrzenie jego zielonych oczu dawało jej pewność, że lubi wygryważ i tę rundę też chciał zakończyć zwycięstwem.

A ona nie da się wciągnąć w tę gierkę.

Liz obróciła się do Hotaru i z jasnym uśmiechem na twarzy podziękowała za jej chęci.

— Dziękuję za pomoc i za propozycję. Ale lepiej już pójdę. Gdybyś czegoś potrzebowała, daj znać – wyszczerzyła białe ząbki
Odwróciła głowę i mijając spojrzeniem Alec'a, popatrzyła na Max.

— Miło było cię poznać Max.

Ciemne oczy jednak bardzo chciały ponownie spotkać figlarne zielone spojrzenie. Spodziewała się, że będzie raczej spoglądał gdzie indziej, może nawet buszował w lodówce. Jednak jego oczy nie odrywały się od niej. Niebezpieczny błysk wywołał mrowienie w opuszkach jej palców. Przyjemny impuls przesunął się po całym ciele.

Piekielny. Wręcz diabeł pod postacią anioła. Musiała stąd wyjść i to jak najszybciej. Wyminęła Hotaru i szybkim krokiem wydostała się z mieszkania.

* * *

— Alec czasami mógłbyś się posługiwać ludzką częścią swojej zmutowanej osobowości – syknęła Hotaru
Lubiła Alec'a z całym jego aroganckim i uwodzicielskim charakterkiem, ale czasami strasznie ją denerwował swoją bezczelnością.

— Wiesz dobrze, że ludzką częścią posługuję się doskonale – mruknął, a na jego ustach pojawił się kokieteryjny uśmieszek


Dziewczyna oparła dłonie o biodra i powiedziała zadziornie:

— Nie chciałabym ranić twoich uczuć, ale ta część wychodzi ci nie najlepiej.
Miała nadzieję, ze ugodzi tym trochę w jego ego. Jednak Alec miał chyba ripostę na wszystko i ciężko było go doprowadzić do stanu, w którym nie wiedział co powiedzieć.

— Hmm... – podszedł bliżej i zniżając głos prawie do szeptu, odpowiedział – Jęczałaś coś zupełnie innego.

Fala gorącej krwi przetoczyła się przez tętnice i żyły jej ciała. Nie wiedziała czy było to spowodowane specyficznym wpływem Alec'a czy gniewem jaki w niej wzbudził. Nienawidziła gdy ktokolwiek jej przypominał o tych kilku tygodniach słabości, gdy nie potrafiła się oprzeć Alec'owi. Po prostu hormony wrzały, a fascynacja dodała swoje skutki. Nie mogła zaprzeczyć, że było przyjemnie, ale po tych trzech tygodniach mimo wszystko ciszyła się, że to dobiegło końca. Byli przecież jak rodzeństwo.

— Dość – Mac jęknęła za znudzeniem i rozdrażnieniem

Podeszła do nich i rozdzielając ich własnym ciałem, przypomniała, że sprawa kręci się nie wokół ich przeszłości, ale wokół drobnej postaci, która wyszła kilka minut wcześniej. Max spojrzała na Hotaru i całkiem poważnym tonem zapytała:

— Ona jest jedną z nas?

Dziewczyna zaprzeczyła ruchem głowy. Miała pewność, że Liz nie jest transgeniczna, bo po pierwsze sama dała by sobie radę ze złodziejem, a po drugie X5 ani inne jednostki nie rzucały ludźmi na odległość, siłą woli.

— Nie jest z Manticore – podwiedziała Hotaru
W oczach Liz odczytała mnóstwo cierpienia i smutku, ale bardzo się on różnił od tego, jaki kryli w osobie uciekinierzy z Manticore.

— Ale też jest inna – dodała przyciszonym głosem, jakby mówiła sama do siebie

Inna. Drobna brunetka była całkowicie inna od tych wszystkich zwykłych ludzi. I nie chodziło tylko o dodatkowe zdolności.

— Inna? – Max wyczuwała dziwne niebezpieczeństwo, jakie niosło ze sobą to określenie
Hotaru przytaknęła. Nie była pewna czy powinna ujawniać sztuczki Liz, ale wiedziała, że tej dwójce może ufać. Mówili sobie prawie wszystko.

— Umm... – szukała w głowie odpowiednich określeń – Powaliła na ziemię pięciu żołnierzy. – ten fakt dla nich nie był zbyt zdumiewający, więc dodała szybko – Jednym ruchem dłoni. Z odległości kilku metrów.

Zapadła długa cisza. Max kreowała we własnej głowie obraz zdarzenia opisanego przez Hotaru. W kilka sekund doszła do wniosku, że to nie było normalne. Oni mogli pokonać praktycznie każdego, ale przy użyciu siły fizycznej i dodatkowych umiejętności, które u nich były kwestią genetyki.

— Może jest kosmitką? – Alec zakpił

Dziewczyny spojrzały na niego wymownie, ale nie mogły powstrzymać uśmiechu, który cisnął im się na usta.

Nie podejrzewali nawet jak bliski prawdy był Alec.

* * *

Materac od razu zapadł się pod jej ciałem. Spojrzenie powędrowało na popękany sufit.

Miała zamiar przeanalizować wszystko, co się stało tego wieczora, ale powieki zbyt jej się kleiły. Nim jeszcze odpłynęła w zamglony świat snu, przed oczami pojawił się obraz zielonookiego chłopaka. Ciche jęknięcie wydobyło się z jej ust...

Zasnęła.

c.d.n.

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część