_liz

Polar Novel (5)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

PRO QUI QUO




Nie pokazywał się przez dłuższy czas, odkąd kazałam mu zamknąć za sobą okno. Nie rozmawialiśmy o tym za dnia – nie chciałam nic tłumaczyc Maxowi, czy Marii, a skoro Michael nie miał zamiaru się tym przejmowac, ja również nie miałam zamiaru tego robić.
Aż pewnej nocy obudziłam się, a on tam siedział.

— Mówiłem, żebyś załatwiła sobie lepszy zamek. – powiedział
Uśmiechnęłam się wbrew sobie.
Czy wszystko w porzadku? – zapytałam
Jego twarz spochmurniała.
Max czuje się dobrze – odpowiedział
Nie pytałam o Maxa – powiedziałam cicho
On nadal spokojnie siedział. Nawet nie udawał, ze ma zamiar ze mną porozmawiac, czy coś. Czemu tu był? Czego ode mnie chciał?
Porozmawiamy czy mam iśc spać? – zapytałam
Rozmowa? – zasmiał się – Rozmowa. Świetnie. Otaczają mnie same kobiety, które chca bym wyrażał samego siebie.
Czemu nie? – powiedziałam – Chyba, ze wolisz mi powiedziec, co robisz w moim pokoju o tej porze.
Przez chwilę myślałam, że wyjdzie. Zacisnął wargi, przebiegł po mnie wzrokiem i odsunął się od okna, oparł się o ścianę i usiadł.

— W porzadku. – powiedział – Rozmowa.
Oboje milczeliśmy.
Cóż. – westchnął, wstal i otrzepał dłonie o biodra – To było niezwykle porywające. Powiem więcej... Wciągające. – powiedział, przesuwając się do okna – Na razie Parker.
Zatrzymał się nagle i wskazał palcem na moje biurko.
Co to jest?
Co czym jest? – zapytałam siadając w ciemności
Książka.
Oh – westchnęłam, podnoszac ją – To „Ulysses”.
Znów zapanowała cisza.
Chyba żartujesz, prawda? – zapytał nagle
Co? – zapytałam podając mu ksiązkę – W sumie, to jest nawet dość dobra.
I znów ten uśmieszek.
Ty. – zaśmiał się, tak mi się przynajmniej wydawało – Czytasz Ulyssesa.
Tak i dla twojej informacji, to już go przeczytałam. To już drugi raz, kiedy to czytam.
Parker. Proszę, nie rób sobie wstydu.
O co ci chodzi Michael? – zapytałam odkładając książkę. On był niebotycznie wkurzajacy – Jestem uczennica, a to się znajduje w zbiorze lektur klasy angielskiego.
Nie jesteś w klasie angielskiego. – powiedział gładko
Jeszcze nie. – przyznałam – Ale chcę to zaliczyć w przyszłym roku, a ta ksiązka jest obowiązkowa, więc chciałam ją przeczytać i zrozumiec, zanim... Zapomnij. Wiesz, po prsotu... zapomnij.
Rzuciłam ksiązkę na biurko i odwróciłam, żeby z powrotem wejśc do łózka. Maria miała rację. Był osłem. Usłyszałam jakiś szelest. Sądziłam, ze wyszedł.
Liz. – no to tyle na temat tej teorii. Nie odpowiedziałam – Liz.
Co? – obróciłam się do niego
Siedział w oknie i trzymał książkę. Jedna stopa na zewnątrz, druga w pokoju.

— Który fragment najbardziej lubisz?
Oh, świetnie. Usiadłam.
Słuchaj, Michael, wiem, że uwielbiasz słuchac takich rzeczy, bo przecież jesteś tak ponad ludźmi... – nabrałam powietrza – Mogłabym skłamac i powiedzieć, że bardzo podbał mi się ten rozdział, ale żeby być kompletnie szczera z tobą, ja naprawdę... Za wiele z tego nie zrozumiałam. Nigdy nie czytałam ksiązki, która była aż tak... trudna, i wiesz, żeby być do końca szczera, to wiele fragmetnów przyprawiło mnie o ból głowy.
Czekałam na jego ostatecznie poniżający cios. Nic. On tylko na mnie patrzył.
Więc, wiesz, wygłaszaj sobie te swoje złosliwości, że ludzie nie używają nawet dziesięciu procent mózgu i tak dalej. Jestem zmęczona.
A on nadal siedział z ksiązką. Czekałam na kpinę, śmiech, cokolwiek. Cisza mnie dobijała. Oblizał usta. Oh, to pewnie będzie nieziemsko doskonałe.
To... – zakaszlał – Trudno uwierzyć, ze ty tego nie zrozumiałaś.
Szczęka mi opadła.
Czy ty... zaraz...Przepraszam... Czy to był komplement?
Przewrócił oczami.
Nie ekscytuj się tak. To powszechnie wiadomo. Masz naukowe i matemtyczne sprawy w małym paluszku.
Cóż... – to było naprawdę dziwne – No tak, rozumiem naukę i matematykę, ale angielski jest...niezależny. Nie ma dobrej albo złej odpowiedzi. Wszystko zalezy od własnej interpretacji. Jest bardziej...
Skomplikowany?
Ta. – nastapiła chwilowa pauza – Skomplikowany.
Obserwował mnie uwaznie przez kilka sekund.
Coś ci powiem – zaczął – Pogadam z tobą o Ulyssesie, a ty mi powiesz coś o nauce.
Przedmioty ścisłe?
Machnął bezradnie rękoma i przewrócił oczami.

— Astronomia. Fizyka. Matma. Wszystko jedno. Zgoda?
Ja nauczająca Michaela Guerina?
Michael, to miłe, ale na serio nie wyobrażam sobie tego.
Liz, Liz, Liz. – powiedział wstając i potrząsajac głową – Joyce przez dziesięc lat pisał tę książkę i powiedział, ze powinno zabrac dziesiec lat zrozumienie jej.
Dziesięć lat? – byłam przerażona
Tak, Liz. – uśmiechnął się i z powrotem obrócił – Dziesięć. Więc chcesz zaliczyć te zajęcia z angielskiego, czy nie?
Nie mogłam się powstrzymac, żeby nie zapytać:
Michael, czemu obchodzi cię czy ja...
W porzadku! – wrzasnął. Jego twarz była teraz odzwierciedleniem furii. Szedł w stronę okna, bardzo szybko.
Nie! Michael, czekaj.
Zatrzymał się, Przechylił w stronę okna. Nabrałam powietrza. Jeszcze się nie obrócił.
Michael, przepraszam, ok? Byłoby wspaniale, gdybyś mógł to dla mnie zrobić. To znaczy, byłabym bardzo wdzięczna.
Odwrócił się. Rozłozył ramiona, zmrużył oczy, to jego spojrzenie. Czułam się osaczona. Sądzona. Aż jęknęłam i skuliłam się w łóżku
Po prostu nie rozumiem... dlaczego. – powiedziałam
Czekałam na to, ze ucieknie. Kiedy tego nie zrobił, wstałam i podeszłam o krok bliżej.
Dlaczego chcesz mi pomóc? Tylko tyle.
Nic. Żadnego ruchu, dźwięku, nic, zero. Miał w sobie wystarczająco tyle napięcia, aby zniszczyć małe miasteczko.
W pewnym momencie był jakby lekki ruch. Zajęlo mi pół minuty zorientowanie się, ze mrugnął.
Chcesz mojej pomocy czy nie?
Nie odpowiedział na moje pytanie. Wolałam nie przeciągać struny.
Tak.
Dalej się gapił. Czułam się jakbym zjadła ostatni kawałek czekoladowego ciasta i na dodatek nie było już tabasco. Cóż, nie miałam zamiaru prosić. Poza tym, może jego przebywanie tutaj to tylko wymówka. Ale wymówka na co?
OK. – powiedział wreszcie, tak jakby to był mój pomysł – Zacznę od poczatku, a ty przerwiesz, kiedy czegoś nie zrozumiesz.
Usiadł na parapecie i otworzył książkę. Wyglądał na nieco zdenerwowanego, wyjął moją zakładkę i wyrzucił ją przez okno. Aż otworzyłam usta ze zdumienia.
Co? – powiedział, przerwacając strony – chcesz to zrobić czy nie?
Zamknęłam buzię. Jutro znajdę tę zakładkę.
Nic. – odpowiedziałam
W porządku. – powiedział, opierając się – Strona pierwsza.
Chciałam go zapytać, czemu nie był w domu. Przyczepa nie była raczej domem, a Hank nie nadawał się na ojca, ale nawet Michael potrzebował snu. Czemu więc był tutaj ze mną?
********************
Tak się to zaczęło. Idę spać, budze się w środku nocy a on siedzi na oknie. Rozmawiamy, czytamy i sprzeczamy, az on zdecyduje się wyjść. Brakowało mi pełnego snu, ale kiedy w niektóre noce nie przychodził – żeby być z Maxem czy Issy, albo gapić się w gwiazdy – po prostu o nim śniłam.
Jako uczeń Michael pozostawiał wiele do życzenia. Wszystko olewał. Raz mu zaproponowałam wykład z fizyki, powiedziałam, że to mogłoby mu pomóc kontrolowac swoje moce tu na Ziemi. Wyśmiał mnie.
Z pierwsza szansą, która się nadazy, spadam z tego padołu. – mówił – Jutro może mnie nie być, Liz. Wróc do astronomii.
Po co w ogóle próbuję?
Ale nadal było miło rozmawiać z nim. Mój 'związek' z Maxem był w martwym punkcie, wiec nauczanie Michaela pozwalało mi się wyzyć. Ten rytuał był zachowany jak zawsze: Przychodził, czytaliśmy, rozprawialiśmy nad tym, on wychodził. I w przeciwieństwie do Maxa... obecność Michaela była otrzeźwiająca.
Może to było to, czego chciałam. Coś niebezpiecznego.
Jeśli widzieliśmy się w ciągu dnia, nie wspominaliśmy o tym.


Poprzednia część Wersja do czytania Następna część