age

Nie potrafię rezygnować (5)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

Nie potrafię rezygnować
(część piąta)
Na razie powinno być spokojnie

Późnym wieczorem w mieszkaniu Kala.

— Ja i Derila musimy wyjechać na jakiś czas.

— Rozumiem, że nie dowiem się po co.- raczej stwierdził niż zapytał Max.

— Wolałbym nie poruszać tego tematu.

— Jak długo was nie będzie?

— Nie jestem w stanie tego przewidzieć.

— A jak coś się wydarzy?

— Sądzę, że nic. Na razie powinno być spokojnie.

— A Zack? Miałeś go pilnować.

— Przez ten czas sam będziesz musiał go poniańczyć.

W tym samym czasie w pokoju Liz.

— Wydaje mi się, że to druga część.- powiedziała Liz.

— Trudno. Ile dowiedziałaś z niej?

— Sporo. Choć biorąc pod uwagę to ile chciałabym wiedzieć- prawie nic.

— To będzie musiało ci na razie wystarczyć.

— Tak. To...

— Nie czujesz się z tym najlepiej.

— Będę musiała się z tym oswoić. To trochę potrwa.

Lekcja biologii następnego dnia. Nauczyciel przyszedł na lekcje pięć minut po dzwonku. Nie był sam.

— To Kevin McEvan, od dzisiaj będzie uczęszczał na te zajęcia. Myślę, że większość z was już go zna.- powiedział- Ze względu na późną porę dołączenia do naszej grupy nasz nowy kolega usiądzie z panną Parker. Będzie pan tak miły panie Evans i przesiądzie się do panny Harding?

— Tak proszę pana.- powiedział Max, dodając ciszej w stronę Liz.- Któregoś dnia go zabiję.

— Czyżby Maxiu nie był dzisiaj w najlepszym nastroju?- spytał Kevin zajmując miejsce obok Liz.

— Od kiedy interesuje cię biologia?

— Nie cieszysz się z mojego towarzystwa?

— Nie tak jak pewna blondynka.

— Myślę, że na amory będą mieli państwo czas po lekcji.- zwrócił się do nich nauczyciel. Po klasie przebiegł trzask łamanego ołówka, a następnie chichot uczniów. Liz nawet nie próbowała odwracać się w stronę Maxa. Wiedziała, że jest wściekły.

Biologia przedłużała się Liz niemiłosiernie. Jednak, gdy zadzwonił dzwonek żałowała, że lekcja nie trwa nadal. Zaraz za drzwiami doszedł do niej Max.

— O co chodzi mu tym razem?

— O nic. Po prostu się przeniósł.

— I to przypadek, że usiadł z tobą?

— Nauczyciel podjął taką decyzję.

— Jasne. A tobie to nie przeszkadza?!

— Zachowujesz się jak dziecko.

— Lubisz jego towarzystwo.

— To mój przyjaciel.

— I nie zamierzasz nic z tym zrobić?

— A co miałabym zrobić?

— Nic.- powiedział Max idąc w inną stronę.
Liz patrzyła za nim. Na korytarzu przecięła mu drogę Tess. Zaczęli rozmawiać.

— Max.- entuzjazm w głosie.

— Tess.- całkowity brak entuzjazmu.

— Możemy porozmawiać?

— O czym?

— O tym, że od dzisiaj spędzamy biologię razem.

— I co w tym jest do omówienia?

— Może tego nie podzielasz, ale ja naprawdę się z tego cieszę. Wiesz jak lubię twoje towarzystwo.

— Tess...

— Zastanawiałam się czy moglibyśmy zrobić zadanie domowe razem.

— Razem?

— Tak. Powinniśmy przywyknąć do wspólnej pracy.

— Ale Liz...

— Ona na pewno zechce pomóc Kevinowi w nadrabianiu zaległości. Przecież tak bardzo się lubią i tak dobrze rozumieją... Zresztą sam wiesz najlepiej.

— Tak, wiem.

— Więc?

— Przemyślę to.

Liz nadal nie mogła oderwać od nich wzroku.

— Pewnie rozmawiają o lekcjach.- powiedział Kevin. Stał za Liz.

— Pewnie tak.

— Jeśli...

— Nie. Zostań. Sam to przecież powiedziałeś... potrzebuję cię.

— Nie pomagam ci.

— Pomagasz. Nie zadajesz pytań.

— Dla mnie to łatwiejsze niż dla niego.

— Dlaczego nie odzywałeś się przez te wszystkie lata?

— Z tego samego powodu, dla którego wyjechałem.

— On...

— Tak.

— Chyba znów tu jest.

— Nieważne. Jego ofiary nie są już małymi dziećmi.

— Ale czy przez to mają większe szanse? I czy nadal chcą wygrać?- pytania Liz pozostały bez odpowiedzi.

Po następnej lekcji Liz idąc do szafki spotkała Tess.

— Tylko nie próbuj ukrywać radości.- powiedziała Liz na widok szerokiego uśmiechu Tess.

— Ty też nie wyglądasz na załamaną.

— Spokojnie twoja radość wykańcza mnie powoli, ale skutecznie.

— Czyżbyście, ty i Max, mieli jakieś problemy?

— Jak zwykle bezinteresowne zainteresowanie? Ćwiczysz ludzkie odruchy przed rozmową z Maxem, żeby podczas niej nie zdradzić swojej prawdziwej natury?

— Skąd wiedziałaś, że będę z nim rozmawiać? W ogóle myślę, że teraz będę spędzać z nim więcej czasu. Tobie to chyba nie przeszkadza? Kevin jest wystarczająco zajmujący. Przynajmniej jak dla ciebie...

— Stąpasz po grząskim gruncie.

— A ty po pewnym? Co ci daje tą pewność? Albo raczej kto?

— Co insynuujesz?

— Ktoś ci pomaga, poza tym dzieje się coś dziwnego. Dowiem się o co chodzi.- Tess poszła w swoją stronę z jeszcze szerszym uśmiechem.

— Kolejna zainteresowana.- mruknęła pod nosem Liz.

Na długiej przerwie Liz, Max, Maria, Michael, Isabel, Alex i Tess rozmawiali w jednej z klas. Byli sami. Komentowali ostanie wydarzenia. W końcu rozmowa zeszła na Whittaker.

— Jeśli wszyscy skórowie są tak silni jak ona to mamy marne szanse.- powiedziała Isabel.

— Zwłaszcza niektórzy z nas.- dodała Tess.

— Co takiego?- Maria traciła cierpliwość.

— To chyba oczywiste. Jesteście ludźmi. Wasze szanse z nimi właściwie nie istnieją. Może na pewien czas powinniście zmienić towarzystwo?

— A ty planetę.- zaproponowała Liz.

— Jak zwykle miła.

— Wolisz podróże międzygalaktyczne? Czemu nie? Obiecuję, że nikt nie będzie po tobie płakał.

— Przestańcie.- przerwał im Max.

— Lepiej posłuchajcie tego.- powiedział Alex podgłaszając prawie zupełnie ściszony do tej pory telewizor.

— Kongreswoman Vanessa Whittaker zginęła przed kilkoma dniami w wypadku samochodowym. Pogrzeb odbędzie się w jej rodzinnym miasteczku w Arizonie...- dobiegł ich głos z telewizora.

— Wypadek samochodowy? Świetnie. Co teraz robimy Maxwell?- zapytał Michael.- Tylko błagam nie mów, że nic.

— Liz, masz nadal klucze do jej biura?- zadał pytanie Max.

— Tak.

— A nie wiesz czy ktoś coś z stamtąd brał?

— Z tego co wiem pozostało nietknięte.

— Dobra. Spotkamy się tam po południu.

Około godziny szesnastej w biurze Whittaker.

— Przetrząsnęliśmy już chyba wszystko. Tu nic nie ma.- powiedział Michael.

— Czego właściwie szukamy?- spytała Isabel.

— Wszystkiego co mogłoby nas naprowadzić na jakiś ślad.- odpowiedział Max.

— Nic nie znalazłem.- stwierdził Michael. To samo zrobili Max, Isabel, Alex, Maria i Tess.

— A ty Liz?- zwrócił się do niej Max.

— Mam tylko jej adres w Arizonie.

— I co teraz?- dopytywał się Michael.

— Chyba będziemy musieli tam pojechać.- powiedział Max.

— Wszyscy?

— Coś ci nie pasuje Michael?

— Nie tylko przypominam, że tu też jest kilku Skórów.

— Masz rację. Zostaniesz i zajmiesz się tym?

— Tak.

— Ja też mogę zostać.- powiedziała Maria.

— Dobrze.- zgodził się Max.

— Tylko nie zbliżajcie się do Ellis.- ostrzegła Liz.

— Tak, lepiej ograniczcie się do Courtney.- powiedział Max.- Ktoś jeszcze rezygnuje z wycieczki?

— Max...- zaczęła Liz.

— Jesteś naszym jedynym pretekstem. Tylko ty miałaś z nią kontakt. Bez ciebie nasz wyjazd nie ma sensu. Poza tym... będę potrzebował cię tam.- przez chwilę patrzyli sobie w oczy.

— Dobrze. Pojadę, ale muszę coś przedtem załatwić. Dasz mi dwie godziny?

— Tak. Każde z nas ma pewnie coś do załatwienia.

Kevin siedział w domu. Właśnie przymierzał się do obiadu, gdy otworzyły się drzwi i weszła Liz.

— Co za miła niespodzianka.

— Przepraszam, że nie zapukałam.

— Nie ma sprawy. Uznaj, że jesteś u siebie.

— Potrzebuję twojej pomocy.

— Masz ją. Powiedz tylko o co chodzi.

— Jadę z Maxem, Tess, Isabel i Alexem do Arizony.

— Byłaś aż tak przywiązana do swojej pracodawczyni, a oni...

— Tylko nie żartuj.

— Jasne. Więc w czym problem?

— Kal wyjechał, a ja nie mam z kim zostawić Zacka.

— A Michael i nasza wspaniała De Luca?

— Wiesz o co mi chodzi.

— Tak wiem.

— I zajmiesz się nim?

— Nie, mam inne sprawy, którymi nie mogę się nie zająć. Nie martw się. Załatwimy to inaczej.

— Jak?

— Co powiesz na jeden z najlepiej wyszkolonych oddziałów armii o jakim słyszano we wszechświecie?

— Zdolność wtapiania się w otoczenie?

— Opanowana do perfekcji.

— I można im ufać?

— Czy gdyby było inaczej zaproponował bym ci to?

Liz pakuje w swoim pokoju najpotrzebniejsze rzeczy.

— Nie powinnam go zostawiać.

— Nie będzie sam. Myślę nawet, że przez całe życie nie miał szczelniejszej ochrony.

— Tak, Kevin się postara.

— Poza tym teraz musisz stanąć u boku Maxa.

— I? Skórowie to nie moja specjalność.

— Razem sobie poradzicie.

— Szczerze mówiąc wolałabym jechać tylko z nim. Nie dam rady być w czterech miejscach na raz.

— To prawda. Postaraj się więc być w trzech.

— Dobór naturalny?

— Czemu nie? Jej i tak nic nie zrobią.

— Jesteś pewna?

— Nie. Kivar nie umie dotrzymywać słowa. Będziesz się o nią martwić?

— Mam ważniejsze sprawy na głowie.

Max ustalił, że spotkają się o szóstej w Crashdown. Przyjechał trochę wcześniej z Isabel, która dosiadła się do Alexa. Sam podszedł do Zacka.

— Co u ciebie?

— Wyjeżdżasz z Liz?

— Tak, ale nie na długo. Jakby coś się stało to zawsze możesz iść z tym do Michaela i Marii.

— Nic wam się nie stanie?

— Poradzimy sobie.

— Uważaj na nią.

— Na Liz?

— Tak, ona potrafi wpakować się w kłopoty.

— Będę na nią uważał.

— A jak wrócicie to pójdziemy gdzieś razem?

— Na pewno.

— Wiesz co?

— Tak?

— Myślę, że jesteś najlepszym kandydatem na tatę.

— Teraz już nie mogę nie wrócić.

— To znaczy, że brałeś tę możliwość pod uwagę?- spytała Liz.

— Gotowa?

— Prawie, jeszcze tylko jedno. Najważniejsze.- przytuliła Zacka.- Pamiętaj, że bardzo się kocham i nigdy cię nie zostawię. Wyjeżdżam tylko na trochę i tylko po to żebyśmy kiedyś byli bezpieczni.

— Wiem. Ja też cię kocham. Was oboje.- spojrzał na Maxa.

— Będzie bezpieczny?- spytał Max gdy wyszli.

— Zadbałam o to.

Wyjechali dwoma samochodami. Alex i Isabel pożyczonym od ojca Alexa, Max, Liz i Tess jego jeepem. Wjeżdżając do wiadomego miasteczka następnego dnia minęli warsztat. Na miejscu zostali mile przywitani przez rodziców Whittaker. Wyjaśnili im, że Liz pracowała z ich córką i chcą przekazać im jej rzeczy osobiste znalezione w biurze. Przy kolacji poznali Nicolasa, brata Vanessy. Pogrzeb miał się odbyć następnego dnia.

Już po kolacji każde z nich poszło do swojego pokoju. Liz wyszła ze swojego w kwadrans później i zaczęła rozglądać się po domu. Wszędzie było dużo zdjęć Whittaker i jej rodziny. Jak na gust Liz za dużo.

— Jak dobrze znałaś moją siostrę?- usłyszawszy to pytanie Liz odwróciła się i zobaczyła Nicolasa.

— Nie słyszałam jak wszedłeś.

— Mimo największych starań.

— Twoja siostra była...

— Inna niż wszyscy wokół.

— To prawda.

— Ty też się wyróżniasz.

— Możliwe.

— Ten Max, z którym przyjechałyście...

— Co z nim?

— Zauważyłem, że lubi za was mówić, decydować...

— Może tylko tak ci się wydaje?

— Ta mała blondynka raczej za tobą nie przepada, a jego siostra chyba też znała moją...

— Trochę. Rozmawiałeś z nią?

— Tylko trochę.

Po rozmowie z Nicolasem Liz wyszła na spacer w okolicy domu. Po kilku minutach dogonił ją Max.

— Mówiłem, żeby się nie oddalać.

— Przepraszam, chciałam się przejść.

— To niebezpieczne. Nie wiemy ile ich tu może być.

— Masz rację. Powinnam uważać. Muszę wrócić.

— Tak. Zack na nas czeka. Właściwie chciałem o nim z tobą porozmawiać. Martwię się o niego.

— Dlaczego?

— Pewnie zauważyłaś, że ostatnio jest smutny, inny niż zwykle. Rzadko się śmieje.

— To prawda.

— I co z tym zrobisz?

— On chce ci powiedzieć. Ja nie mogę.

— Nie możesz czy nie chcesz?

— Jestem jedyną żyjącą osobą, która coś o nim wie.

— Coś?

— Nie wszystko. Nie wiem kim byli jego rodzice, czy na pewno nie żyją.

— A co wiesz?

— Że go kocham i muszę bronić.

— Przed czym lub przed kim?

— Przed wszystkim co mu zagraża. Przed każdym kto zechce go skrzywdzić. Myślisz, że teraz jest smutny? Gdybyś go znał tak długo jak ja wiedziałbyś, że było gorzej. Kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy bał się wszystkiego i wszystkich. W domu dziecka siedział skulony w kącie pokoju, w którym dwadzieścioro innych dzieci bawiło się, śmiało i głośno rozmawiało między sobą. Czujesz się lepiej wiedząc to? Teraz na dodatek wmieszał się w nasze sprawy. Cieszę się, że spędza czas z tobą Michaelem i Isabel, ale nie chce by coś mu się stało.

— Rozumiem, że jest ci ciężko.

— Ale nie rozumiesz jak bardzo.

— Boję się o ciebie. Nie chcę żebyś cierpiała. Próbuję się dowiedzieć co się dzieje, żeby ci pomóc.

— Wiem, ale... Nie mogę Max, po prostu nie mogę.- z oczu Liz kapały łzy. Max ją objął.

— Pozwolisz mi przynajmniej być blisko ciebie i Zacka?

— Zawsze.

— Chyba powinniśmy wracać.- powiedział Max po chwili milczenia.

— Idź. Ja zaraz przyjdę.

— Ale...

— Nic mi nie będzie. Chcę pobyć chwilę sama i doprowadzić się do porządku. Inaczej zaczną zadawać pytania, a pewna blondynka będzie miała satysfakcję.

— Dobrze, ale jak nie wrócisz za pięć minut przyjdę po ciebie i zaciągnę tam choćby siłą.

— Całkiem tkliwa scenka.- usłyszała Liz gdy Max wszedł do domu.

— Kevin? Co ty tutaj robisz?

— Mówiłem, że mam coś do zrobienia.

— Szpiegowanie mnie.

— Nie. Tylko pilnowanie.

— Czy dla ciebie jest jakaś różnica?

— Raczej nie.

— Nie powinno cię tu być.

— Dlaczego?

— Bo mam to załatwić z Maxem, nie z tobą.

— Spokojnie w mieszam się tylko kiedy to będzie konieczne.

— A będzie?

— Bardzo możliwe.

— Dużo ich tu jest?

— Całkiem sporo.

Samochód Marii (w drodze do Arizony). Michael prowadzi, Maria siedzi obok niego. Na tylnym siedzeniu jest Courtney.

— O czym nam nie mówisz?- spytała Maria w pewnym momencie.

— O żniwach.

Alex zastanawiał się właśnie czy zasypianie w tym domu jest bezpieczne, gdy usłyszał pukanie do drzwi.

— Proszę.- powiedział niepewnie.

— Nie mogłam zasnąć.- powiedziała Isabel wchodząc.

— To tylko ty.- w głosie Alexa brzmiała wyraźna ulga.

— A kogo się spodziewałeś?

— Nie wiem. Może kosmicznego mordercy?

— Przykro mi. Może następnym razem.

— Bardzo zabawne.- po tych słowach na moment zapadła cisza.

— Alex, ja...

— Chcesz mi o czymś powiedzieć?

— Tak, nie, nie do końca...

— A dokładniej?

— Obawiam się, że kiedyś zrobiłam coś bardzo złego.

— Rozumiem. Chociaż... nie, nic nie rozumiem.

— Czy ja mogłabym skrzywdzić Maxa i Michaela?

— Co? Skąd ci to przyszło do głowy?

— Odpowiedz.

— Isabel jesteś wspaniałą, wrażliwą dziewczyną. Nie mogłaś byś ich skrzywdzić. Taka możliwość nie istnieje.

— Więc Liz mówiła prawdę.

— Liz?

Kal wysiadł z metra w Nowym Yorku. Udał się do parku, gdzie spotkał Derilę.

— Nie rozumiem dlaczego wybrałeś kanały?

— W tym mieście trudno znaleźć bardziej odludne miejsce.

— Czemu ich zostawiłeś?

— Bo polubiłem życie na Ziemi.

— Jednak tamtymi się zajmujesz.

— Widziałaś tych stąd. Mnóstwo kolczyków, głupota Ratha, kontakty Lonni ze Skórami, zastraszona Ava i Zan, który nie ma pojęcia co dzieje się pod jego własnym nosem.

— A w Roswell niby wszystko gra?

— Nie, tam nic nie gra, ale za to jest w miarę cicho i spokojnie.

— Tak, nasze dzieciaczki pewnie nudzą się gorzej od nas.

Liz, Max i Tess trafili do miejsca gdzie znajdowało się ciało Whittaker.

— Ciekawe jak to zrobili?- szepnęła Tess.

— Wejdźmy dalej.- powiedział Max.

Isabel odłączył się od grupy idąc za Nicolasem. Doszła do pomieszczenia w którym znajdowały się kapsuły z ciałami mieszkańców miasteczka.

— Witaj Vilandro.- usłyszała głos Nicolasa.

Stanęli przed trumną. Liz delikatnie dotknęła ręki zmarłej. Skóra na niej się rozsypała. Zaczęli się rozglądać. Wszyscy prócz nich drapali się i ściągali kawałki skóry.

— Nie pozwolą nam wyjść.

Alex zauważył, że Isabel gdzieś idzie. Postanowił pójść za nią. Stanął przed budynkiem, do którego weszła. Rozejrzał się. Przez chwilę miał wrażenie, że jest sam w tym miasteczku. Nikogo nie widział. Do jego uszu nie dolatywał żaden dźwięk. Do czasu. Samochód Marii dało się słyszeć jeszcze zanim się pojawił w zasięgu wzroku.

— Powinien trafić do warsztatu.- pomyślał Alex, gdy Michael, Maria i Courtney wysiadali.

— Gdzie reszta?- spytał Michael.

— Isabel weszła tam...- nie zdarzył nic dodać. Michael pobiegł we wskazanym kierunku.

Bariera wytworzona przez Maxa słabła. Pomoc Tess na niewiele się przydała. Nagle do uszu Maxa dotarł dziwny dźwięk. Wydał mu się znajomy. Słowa wypowiadane jakby w innym i bardzo starym języku. Nie mógł się odwrócić, czuł, że nie może w ogóle się poruszać, ale był pewien, że głos, który słyszy dobiega z miejsca, w którym stała Liz. Tess chyba też nie mogła się poruszyć, ale wyglądała na o wiele bardziej zdezorientowaną, prawie tak bardzo jak Skórowie. No właśnie Skórowie... Nie używali już mocy. Odsuwali się. Padali na kolana niczym przygniecieni ogromnym ciężarem.

Michael kazał wyjść Isabel i teraz sam mierzył się z Nicolasem.

— Pozbawiłem cię poprzedniego życia, pozbawię i tego.

Max poczuł, że zaczyna odzyskiwać kontrolę nad sobą. Tess również. I Skórowie. Głos ucichł. Max odwrócił się do Liz. Była strasznie blada. Niewiele zostało czasu. Skórowie już się podnosili.

— Wychodzimy.- powiedział Max i podszedł do Liz, by pociągnąć ją w stronę wyjścia. W trójkę wybiegli na ulicę, gdzie czekała reszta, prócz Michaela. Skórowie próbowali ich gonić, lecz coś po raz kolejny odebrało im siły. Michael wybiegł z budynku. Wsadził coś do bagażnika. Chwilę później trzy samochody wyruszyły w stronę, z której przyjechały.

Nicolas był wściekły, gdy patrzył na kawałki skóry unoszące się w powietrzu. Wiedział, że to oznacz ich śmierć, ale to nie skończy się w ten sposób. Te dzieciaki nie wygrają.

— Ładny widok.- powiedział Kevin stając obok niego.

— Długo się nie widzieliśmy.

— Byłem zajęty.

— Pomogłeś jej.- w głosie Nicolasa brzmiał wyrzut i coś na pokrój żalu.

— A co? Myślałeś, że sama powali twoich ludzi, tak po prostu?

— Byłem pewien, że ona, że ta dziewczyna jest...

— Pomyliłeś się. To zdarza się każdemu.

— Ale nie mi.

— Zawiedziony?

— Nie bardzo. Może nie jest tą, za którą ją wziąłem, ale to nie zmienia faktu, że nieźle sobie radzi. Uważaj na nią. Może ci jeszcze sprawić kłopoty.

— Tobie też.

Max wszedł do pokoju Isabel. Jego siostra leżała na łóżkiem ze wzrokiem wlepionym w sufit.

— Powiesz mi co się dzieje?

— Nic Max. Wszystko jest w porządku.

— Kłamiesz.

— Liz też. A ty i tak się od niej nie odwracasz.

— Przestań.

— Ty również. Jestem twoja siostrą i powinieneś mi ufać.

— W takim razie dlaczego ty nie ufasz mi?


Nadal zadawał sobie to pytanie. Nawet teraz kiedy był w pracy. I nadal nie uzyskiwał odpowiedzi.

— Jak zwykle zamyślony.- powiedziała Ellis.

— Sądziłem, że nie mamy już sobie nic do powiedzenia.

— Pomyliłeś się. Nie masz pojęcia ile nas łączy.

— Na pewno nie gatunek.

— Zawsze miałeś słabość do innych gatunków.

— Ale Tess...

— Nikt nie twierdzi, że coś do niej czułeś.

— Ożeniłem się z nią.

— Nie był to najbardziej romantyczny ślub na jakim byłam.

— Byłaś...

— Tak i nie jest to jedyny fragment twojego życia, który mogłabym ci opowiedzieć. Ale nie tutaj. To nie jest odpowiednie miejsce. Może później w bardziej ustronnym miejscu...

— Dzięki, ale nie skorzystam.

Isabel weszła do pokoju Liz. Nie zadała sobie trudu by zapukać. Liz coś czytała. Odłożyła to na widok Isabel.

— Rozmawiałam z Nicolasem.

— Wiem.

— Skąd?

— Powiedział mi.

— Mówię o drugiej rozmowie.

— Tej przerwanej przez Michaela?

— Tak. Chcę wiedzieć o co chodzi.

— W czym?

— Nie zadawaj głupich pytań.

— Którą wersję wydarzeń chcesz poznać?

— A istnieje więcej niż jedna?

— Dokładnie dwie: oficjalna i prawdziwa.

— Zacznij od oficjalnej.

— Vilandra miała romans z Kivarem i dla niego zdradziła rodzinę. Wszyscy, łącznie z nią, zginęli.

— A ta druga wersja?

— Królewska czwórka zginęła, a Vilandrę uznano za zdrajczynię, gdyż miała nieszczęście zakochać się w największym wrogu swojego brata.

— Ale jeśli nie ona... nie ja... to...

— Ktoś z najbliższego otoczenia króla.

— Ona?

— To pytanie, na które sama musisz sobie odpowiedzieć.

Max właśnie skończył pracę. Gdy tylko wyszedł z Centrum Ufologicznego spotkał Tess.

— Cześć.

— Cześć. Co tu robisz?- spytał.

— Myślałam, że moglibyśmy porozmawiać.

— O czym?

— A musimy mieć jakiś konkretny temat?

— Nadal...

— Nie proszę o nic poza rozmową.

— Dobrze. Gdzie?

Liz po rozmowie z Isabel zeszła do Crashdown. Zastała tam Alexa.

— Co robisz?- spytała.

— Czekam na ciebie.

— Jakiś szczególny powód?

— Wiesz co się dzieje z Isabel, prawda?

— Tak, ale to nie ja powinnam ci to powiedzieć.

— Co mam zrobić?

— Bądź przy niej i daj jej trochę czasu.

— Dobrze. A co z tobą?

— Będzie w porządku.

— Na pewno?

— Tak, kiedyś tak.

Kevin wszedł do Crashdown i spytał jedną kelnerkę o Liz.

— Nie ma jej. Wyszła przed chwilą.- usłyszał w odpowiedzi. Chciał wyjść, ale na jego drodze stanął mały chłopiec.

— Zack, zgadza się?

— Jak tam chcesz.

— Co?

— Ty i ja. Przy tamtym stoliku. Teraz. Mamy do pogadania.

— Słucham.- powiedział Kevin gdy usiedli. Bawiła go ta sytuacja.

— Kilka razy cię tu widziałem.

— Możliwe.

— Zawsze z Liz.

— Tak, to również jest możliwe.

— Dzisiaj też o nią pytałeś?

— Możliwe.- Kevin w duszy zwijał się ze śmiechu, ale na zewnątrz zachowywał powagę.

— Wyjaśnię to najprościej jak potrafię. I mam nadzieję, że zrozumiesz. Liz, Max i ja. Mamy być zawsze razem. Wszystkie wolne miejsca w tym pociągu zarezerwowałem już dla innych. Dla ciebie nie ma miejsca. Bez urazy. Nie mam nic do ciebie. Po prostu się spóźniłeś. Rozumiesz?

— Pociąg odjechał ze stacji?

— Nieźle dedukujesz.

Liz rozgląda się po Centrum Ufologicznym.

— Max już wyszedł.

— A ty chętnie wyszłabyś z nim?

— To bez znaczenia. Był zajęty. Miał już towarzystwo.

— Ach tak?

— Kojarzysz blondynkę mniej więcej twojego wzrostu.

— Jak przez mgłę.

— Może jednak warto przybliżyć sobie ten obraz?

— Tak jak ty przybliżyłaś sobie obraz pogrzebu swojej przyjaciółki.

— Whittaker była głupia. Ja nie popełnię jej błędów.

— Trzymam cię za słowo.- powiedziała Liz i wyszła.
Ellis usłyszała głos Nicolasa.

— Zostaw ją.

— Ale...- próbowała zaprotestować.

— To nie należy do twoich zadań. Masz się zająć tylko nim.
Nie musiała się bać, że ktoś usłyszy ten dialog. Wiedziała, że rozgrywał się tylko w jej mózgu.

Nicolas zakończył rozmowę z Ellis. Wszedł jeden z jego podwładnych.

— Co się dzieje?

— Kal i Derila byli w Nowym Yorku.

— Znowu to przeklęte miasto.

Mieszkanie Michaela.

— Co tam się stało?

— Nie wiem. Byłem pewien, że zaraz zginiemy. I nagle ten głos. Dobiegał ze strony Liz, ale to nie był jej głos.

— To znaczy, że był tam ktoś jeszcze?

— Nie sądzę.

— W takim razie nie rozumiem.

— Z Liz nic nie wyciągnę.

— A może jednak?

— Nic mi nie powie.

— A nie wystarczą ci wizje?

— Nie miałem żadnych wizji od miesięcy.

— Może za mało się starasz?

Pokój Liz. Ona je lody, Zack bitą śmietanę z tabasco.

— Pyszne.

— Cieszę się, że ci smakuje.

— Nie obrazisz się jak coś ci powiem?

— Nie, mów.

— Michael jest w tym lepszy.

— Kwestia doświadczenia.

— Na pewno. Nie masz dziś nic do zrobienia?

— Nie. Przeszkadza ci moje towarzystwo?

— Nie, tylko trochę się dziwię. Ostatnio byłaś zajęta.

— Wiem. Zaniedbałam cię. Ale teraz postaramy się to naprawić.

— I będziemy częściej rozmawiać?

— Tak.

— O wszystkim?

— Zack...

— Wcale nie myślałem o tobie i Maxie. Raczej o Antarze.

— Znowu?

— Tak. Chcę być królem Antaru.

— A nie możesz być dentystą?

— Po co? Żeby grzebać ludziom w jamie ustnej i lepić się od ich śliny?

Liz ułożyła Zacka do snu i wróciła do siebie. W oknie dostrzegła znajomą twarz.

— Max długo tu jesteś?

— Nie aż tak. Ładnie razem wyglądaliście. Nie chciałem przerywać.

— Byłam u niego dłużej niż kwadrans.

— Nie zauważyłem.

— Jesteś aż tak szczęśliwy. Nieźle się napracowała.

— Co?

— Nie wiesz?

— Nie.

— Wychodziłeś z budynku naprzeciwko Crashdown i...

— Tylko rozmawialiśmy.

— A jeśli ci nie wierzę?

— Mogę cię przekonać.

— Jak?
Odpowiedzią był długi pocałunek. Miała wrażenie, że ziemia odsuwa się jej z pod nóg.

Maria szła do Liz. Otworzyła drzwi do jej pokoju. Chwilę później je zamknęła(od tej samej strony) myśląc:

— Tak szybko się od siebie nie odkleją.
Zeszła na dół, gdzie czekał na nią Michael.

— Myślałem, że kobiety waszego gatunku porozumiewają się trochę dłużej.

— Chyba, że jedna z nas jest zajęta osobnikiem waszego gatunku.

— Maxiu wziął się do pracy.

— Co?

— Nic. Idziemy?

— Tak. Czekanie aż skończą leży powyżej mojej wytrzymałości psychicznej.

Max wyszedł później... dużo później... dużo, co najmniej namiętnych pocałunków później. Po kilkunastu minutach w samotności Liz postanowiła wyjść na spacer. Spotkała Kevina.

— Miła noc na spacer.- stwierdził.- Ale powinnaś bardziej uważać.

— Po co? Mam prywatnego ochroniarza.

— Który nawet nie wie jak się w to wszystko wpakowałaś.

— Zastałam postrzelona, umarłam i takie tam.

Pod domem Evansów.

— Ten film był chyba lepszy od poprzedniego?- spytał Alex.

— Tak, wolę romantyczne komedie od bajek o rozmawiających zwierzątkach.- powiedziała Isabel.

— Zastanawiałem się...

— Tak.

— Co tak?

— Zgadzam się.

— Jeszcze nigdzie cię nie zaprosiłem.

— Ale miałeś zamiar?

— Tak.

— Więc?

— Przyjdę po ciebie o ósmej.

Niedaleko Crashdown Liz pożegnała się z Kevinem. Zanim weszła spotkała Marię.

— Najpierw jeden, potem drugi. Którego kochasz?

Następnego dnia Liz nie zdążyła na autobus. Szła w kierunku szkoły. Max zauważył ją i zatrzymał samochód.

— To chyba nie droga do szkoły?

— Mamy spotkanie w grocie. A ty?

— Zwykłe ludzkie spóźnienie na autobus. Same nudy.

— Trzeba coś z tym zrobić.

— Jakieś propozycje?

— Kosmiczna zbiórka, w kosmicznej grocie, z możliwością obejrzenia kosmicznych atrybutów.

— Właściwie...

— Mam jeden warunek.

— Jaki?

— Żadnego zbiegania ze skał. Chyba, że w moim towarzystwie.

— Wspólna ucieczka przed twoim przeznaczeniem. Brzmi nieźle.

— Rozmawiałem z nią wczoraj. Limit dobrych uczynków wyczerpany.

W grocie rozmawiało się o Skórach, mocach Skórów, miasteczku Skórów i jeszcze raz o Skórach. Liz przyjrzała się uważnie granolithowi. Swoją drogą- nic szczególnego. I o co to wielkie "hallo"? Bardziej interesująca okazała się księga przeznaczania. Nie licząc bzdur o przeznaczeniu w niej zawartych(zrozumianych przez Liz na podstawie rysunków) była całkiem... niezrozumiała. Może to i lepiej. Wyszli z groty w pięć godzin później. Żadnej nowej informacji, decyzji czy czegokolwiek. Max, Tess, Isabel i Michael powiedzieli swoje. Kal i Derila nic nie powiedzieli. I to wszystko, jeśli nie liczyć powitania Tess(Co ona tu u diabła robi?) i oznak niezadowolenia na twarzach Kala i Derili w tym samym czasie i później. Po wyjściu z groty Liz rozglądała się przez chwilę po okolicy, przez dłuższą chwilę...

— Wszystko w porządku?- spytał w końcu Max.

— Tak, możemy jechać.

— Od razu widać kto tu rządzi.- skomentował Tess.

Wieczorem Liz stanęła sama przed wejściem do groty. Pożyczyła wcześniej od Zacka amulet. Przyłożyła go w miejscu, do którego Max przykładał rękę. Udało się, weszła do groty. Podeszła do miejsca, na które zwróciła uwagę rano(pomiędzy inkubatorami a przeciwległą ścianą). Było tam trochę ziemi. Odgarnęła ją. Jej oczom ukazał się symbol "X". Połączyła przyniesione ze sobą kryształy i przyłożyła do symbolu. Ściana naprzeciw inkubatorów rozsunęła się. Wewnątrz było ciemno. Liz zeszła po czymś w rodzaju schodów. Żałowała, że nie ma latarki. W ciemności rozróżniała tylko zarysy tego co tam było. Nagle pomieszczenie rozświetliło tysiące różnokolorowych świateł. To co zobaczyła mogło każdego przyprawić o brak oddechu.

— Miło trafić na stare śmieci, prawda?- Kevin widocznie ucieszył się na jej widok.

Koniec części piątej.


Poprzednia część Wersja do czytania Następna część