age

Nie potrafię rezygnować (3)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

Nie potrafię rezygnować
(część trzecia)
Ty, ja i Liz. I radzę ci żeby tak zostało.

— Może jutro wieczorem?- spytał Grant Sorenson.

— Czemu nie, to dobry pomysł.- odpowiedziała Isabel z uśmiechem.

— Spotkajmy się w Crashdown o ósmej.

— Na pewno się nie spóźnię.

Przyszła przed ósmą. Nie spodziewała się, że czeka tu na nią przyjęcie urodzinowe. A tym bardziej nie oczekiwała tego co wydarzyło się później. Wizje Tess proszącej o pomoc. Próby jej odnalezienia. Spotkanie z Whittaker. To co usłyszała od niej o sobie, o Vilandrze. Jej pierwsze morderstwo. Zabiła. I nawet świadomość, że Whittaker była wrogiem, nie potrafiła ukoić bólu Isabel. Bólu wywołanego poczuciem, że coś nieodwracalnie utraciła, chyba jakąś cząstkę siebie. Poszła do groty z "inkubatorami". Myślała o matce, o Whittaker, o Vilandrze... Czuła strach przed przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Świadomość, że zdradziła własną rodzinę docierała do niej powoli i bardzo boleśnie. I nagle, jakby z nikąd pojawiła się w jej umyśle postać chłopaka w stroju policjanta. Przypomniała sobie niedawno usłyszane słowa: "On... bardzo cię kocha."

Teraz siedziała bezpiecznie w mieszkaniu Michaela wraz z nim, Maxem, Kalem i Derilą. Rozmawiali o Granolicie i Whittaker, ale nie o jej słowach. O tym Isabel nikomu nie powiedziała.

— Whittaker była Skórem.- dobiegł ją jakby z oddali głos Kala.

— Tak i prawdopodobnie nie jedynym w okolicy.- słowa Derili spadły na trójkę młodych jak naprawdę wielki ciężar.

Max wracał samotnie do domu. Isabel unikała go bardziej niż dotąd. Czuł, że oddala się od niego. Spotkał Tess.

— Co ty tu robisz o tej porze?- w jej głosie brzmiało zdziwienie.

— Rozmawialiśmy u Michaela o tym co się stało. A ty? Jak się czujesz?

— Już lepiej. Dziękuję.

— Nie masz za co. Na pewno wszystko w porządku?

— Tak... To znaczy...

— Co takiego?

— Po powrocie do domu znalazłam na podłodze skórę. Wystraszyłam się i wybiegłam. Teraz kiedy nie ma Naseda... Teraz jestem sama.

— Nie.. nie jesteś. Mam pomysł.

— Jaki?

— Chodź. Powiem ci po drodze.
Tess i Max zniknęli za zakrętem. Pogrążeni w rozmowie nie zauważyli Liz stojącej niedaleko, patrzącej na nich i z trudem powstrzymującej łzy w oczach.

Jim Valenty wyłączał właśnie telewizor gdy usłyszał pukanie do drzwi. Gdy je otworzył zobaczył Maxa i Tess.

— Wejdźcie.- powiedział.

— Przepraszamy za tak późną porę, ale potrzebujemy pańskiej pomocy.- powiedział Max.

— Coś się stało?

— Jak pan wie Nasedo nie żyje. On został zamordowany. Ostatnio Tess ledwo udało się uratować.

— Rozumiem. Dzisiaj jest już późno. Niech Tess zajmie pokój Kaly'a. Jutro przewieziemy tu jej rzeczy.

— Dziękuję.- powiedział Max.

Isabel siedziała na ławce w parku. Nie pamiętała już jakiej wymówki użyła by pozbyć się brata.

— Mogę się dosiąść?- usłyszała głos Alexa.

— Alex.- w jej głosie brzmiało coś na kształt radości, na twarzy pojawił się ledwo dostrzegalny uśmiech.- Tak. Proszę. Siadaj.

— Jak się czujesz?- spytał po chwili.

— Po tym co zrobiłam?

— Nie mogę powiedzieć nic co cię pocieszy.

— Ale zostań ze mną. Proszę.

— Wiesz przecież, że zawsze możesz na mnie liczyć.

Max zostawił Tess u szeryfa i znów zaczął się kierować w stronę domu. Przechodząc koło miejsca, w którym spotkał Tess zauważył Liz.

— Liz co ty tu robisz?

— Stoję.- odpowiedź nie zawierała nawet krzty emocji.

— To zauważyłem... Coś się stało?

— Ty mi powiedz.

— Ja?

— Tak. Ty.

— Nie rozumiem.

— Tak w przeciwieństwie do niej jestem bardzo niezrozumiała.

— Co takiego?

— Jakieś półgodziny temu. Kilka metrów dalej.

— Nie. Nie mówisz chyba o...

— O waszym spacerku w świetle księżyca.

— Wiesz co się ostatnio działo. Tess się boi.

— Gra.

— Co?

— I to doskonale, a w każdym razie na tyle by cię omotać.

— Nikt mnie nie omotał.

— Jesteś ślepy i to kompletnie.

— Oboje jesteśmy zdenerwowani. Porozmawiamy o tym jutro. A teraz odprowadzę cię do domu.

— To zbyteczne.

— Nie. To nie jest zbyteczne. Nie od kiedy po ulicach Roswell chodzą kosmiczni mordercy.

— Chodzą po nich od dawna. Sęk w tym, że dopiero to zauważyłeś. Szkoda tylko, że nie dostrzegasz największych zagrożeń.

— To znaczy jakich?

— Tych pod twoim nosem.

— Chodzi ci o Tess?

— I o twoja nową koleżankę z pracy.

— A co Ellis ma z tym wspólnego?

— Tyle ile miała wspólnego z Whittaker.

Tess okryła się kołdrą. Łóżko Kaly'a było całkiem wygodne. "Swoją drogą- zastanawiała się Tess- gdzie może być jego dotychczasowy właściciel?" Gdy przyszła z Maxem nie było go, a jak szeryf chciał jej coś o tym powiedzieć zadzwonili do niego z biura i musiał szybko wyjść. Nagle usłyszała trzask otwieranego okna. Ktoś wszedł do środka. Chciała użyć mocy, gdy światło latarki zostało skierowane na jej oczy. Kaly zapalił światło.

— Co ty tu u diabła robisz?- spytał.

— Próbuję spać. A co myślałeś?

— Dlaczego w moim łóżku?

— Tymczasowo w moim.

— Co?

— Będę tu mieszkać. Na razie.

— Dlaczego nikt mnie nie uprzedził?

— Bo cię nie było. A właśnie gdzie się podziewałeś i dlaczego wszedłeś oknem?

— Od kiedy masz prawo mnie przesłuchiwać?

— Od kiedy zajrzałam pod twoje łóżko i znalazłam tam pewne gazetki.

— Impreza. Zapomniałem kluczy i nie chciałem budzić ojca.

Liz zaczynała właśnie swoją zmianę w Crashdown. Podeszła do niej Maria.

— To się zaczęło już wcześniej.- powiedziała.

— Co takiego?- spytała zdezorientowana Liz.

— Twoje dziwne zachowanie.

— Znowu...

— Tak. Znowu. Jestem twoją przyjaciółką i zamierzam dowiedzieć się co się z tobą dzieje.

— Zrozum, że nic...

— Żadnego listu.

— Co?

— Ani jednej pocztówki.

— Nie rozumiem.

— Przez całe wakacje nie napisałaś ani słowa. Zarówno do mnie jak i Alexa i nawet do swoich rodziców.

Zack wszedł do Centrum Ufologicznego, trzymając w ręku kartkę. Szukał Maxa. Trafił na Ellis.

— Co jest mały? Zgubiłeś się?

— Nie jestem wcale taki mały.

— Już dobrze...

— I wcale się nie zgubiłem. Przyszedłem do Maxa.

— Do Maxa?

— Tak. Przecież mówię wyraźnie.

— Max jest teraz zajęty, ale możesz poczekać na niego. Moglibyśmy się poznać.

— Nie chcę cię poznać.

— Słucham?

— Wiem kim jesteś.

— Ta..ak?

— Tak i jak zaraz mnie nie przepuścisz to zacznę krzyczeć.

— I co ci to da?- ton głosu Ellis zmienił się na co najmniej chłodny.

— Liz cię wykończy.

— Liz?

— Tak. Ona jest silna. Jeśli coś mi zrobisz będziesz miała z nią do czynienia.

— Zack?- powiedział Max, który właśnie wyszedł z jakiś drzwi.

— Max!- Zack wyglądał na uradowanego.

— Poznałeś Ellis?- spytał Max podchodząc do nich.

— Tak jakby...- zaczął Zack.

— Miło sobie pogawędziliśmy, prawda mały?

— Zależy co rozumiesz przez miło.- odpowiedział Zack.

— Ellis!- usłyszeli głos Brody'iego.

— Chyba musisz iść.- stwierdził z uśmiechem Zack. I Ellis wyszła. Dość niechętnie zresztą.

— Nie byłeś zbyt miły.- powiedział Max.

— A ty rozsądny. Nadal tu pracujesz, a Liz jak ją wczoraj odprowadziłeś była smutna.

— Myślałem, że już spałeś?

— Gdybyś myślał to nie miałbyś teraz kłopotów. No ale jakoś to naprawimy. Przyniosłem ci coś. Zobacz.

— Co to?- zapytał Max, biorąc do Zacka kartkę .

— Mój ostatni rysunek.- powiedział chłopiec z dumą.

— Trzy postacie. To...

— Ty, ja i Liz.- powiedział Zack z ogromnym uśmiechem.

— I radzę ci żeby tak zostało.- dodał po chwili.

Do Marii i Liz dołączył właśnie Alex.

— A ty dalej swoje De Luca?- powiedział podchodząc do nich.

— Powiedz jej, że to niedorzeczne.- Liz spojrzała na Alexa błagalnie.

— Powiedz nam co się dzieje.- wtrąciła Maria z naciskiem.

— Ile jeszcze razy mam powtarzać, że nic się nie dzieje.

— Zaczynam tracić cierpliwość.

— A zaraz stracisz klientów.- powiedział Alex, wskazując na jeden ze stolików.

— I tak poznam prawdę.- Maria zmierzyła Liz wściekłym wzrokiem i ruszyła do wiadomego stolika.

— Chyba masz kłopoty.- stwierdził Alex.

— I to w większej ilości niż przypuszczasz.

— Max coś spsocił?

— Tess odgrywająca przerażone kurczątko, księżyc, spacerki po Roswell w środku nocy i takie tam.

— Koszmar się ziścił?

— Dokładnie, a co u ciebie?

— Nieźle.

— Nieźle? Zapominasz z kim rozmawiasz. Mój ostatni wykład został przerwany przez jego wysokość królcia Maxia, ale teraz go dokończę.

— Litości.

— Musisz spędzić z nią trochę czasu.

— Już spędziłem.

— Kiedy?

— Wczoraj.

— Jak to wczoraj? Kiedy szykowała się na randkę z geologiem, kiedy zmyła się ze swoich urodzin, by ratować naszą męczennicę, czy kiedy moja pracodawczyni przechodziła do historii?

— Później.

— Później?

— Tak, czemu się dziwisz?

— Niczemu, tylko wy tak szybko dorastacie.- westchnęła Liz.

— Spokojnie mamusiu.- Alex prawie pękał ze śmiechu.- Zawsze pozostanę twoim małym, kochanym, wiecznie zagubionym syneczkiem. A poza tym możesz dla odmiany zająć się tatusiem.- dodał wskazując na wchodzącego właśnie Maxa i zmywając się w stronę Marii, która właśnie zamierzała do nich wrócić i kontynuować swoje przesłuchanie. Na szczęście przekonał ją, że to nieodpowiedni moment.

— Jak nastrój?- spytał Max Liz.

— Bywało lepiej.

— Słuchaj, co do wczorajszego...

— Nic nie zrobiłeś.

— Co?

— Ufam ci.

— A wczoraj?

— Wczoraj widziałam coś co mogło mnie zabić, gdyby nie to, że zanim umrę muszę wykończyć dwie blondynki.

— Dwie?

— Tess i Ellis.

— Ale Ellis nie jest blondynką.

— Faceci... Nawet farby od naturalnego koloru nie umiesz odróżnić.

— Więc znowu jestem ślepy?

— Koniec kłótni. Lepiej powiedz mi jak przekonać Zacka by nie podsłuchiwał.

— Wyrośnie z tego.

— No tak. Czego ja się spodziewałam po rozmowie z facetem.

— Z facetem, który chyba cię nie rozumie.

— Rzeczywiście to akurat idzie ci marnie.

— Więc mi w tym pomóż. Dlaczego wczoraj się kłóciliśmy skoro mi ufasz?

— Bo ty ufasz tym, którym ufać nie powinieneś.

— Ufam tobie.

— Nie. Gdybyś mi ufał wierzyłbyś kiedy mówię, że komuś nie możesz ufać.

— A gdybyś ty mi ufała...- zawahał się i nie dokończył.

— To co?

— To powiedziałabyś mi to co tak dokładnie przemilczasz.

Max wychodząc z Crashdown spotkał się w drzwiach z Kevinem.

— Co jest Evans? Masz minę jakby całe miasto było w białych różach.

— Spadaj.- powiedział Max i wyszedł. Kevin zaś podszedł do patrzącej za nim Liz.

— Kłopoty w świecie zakochanych?- spytał.

— Tylko błagam Kev. Nie udawaj, że ci przykro z tego powodu.

— Ale nastrój.

— Mam wrażenie, że wszystko jest przeciwko mnie. I wszyscy...

— Ale nie ja.

— Wiem.- Liz dopiero teraz naprawdę na niego spojrzała i uśmiechnęła się.- Dlaczego akurat teraz?

— Co takiego?

— Dlaczego akurat teraz wróciłeś?

— Bo mnie potrzebujesz.

— Tobie też nie mogę powiedzieć prawdy.

— Nie musisz. Znam ją.

— Nie całą.

— Ale wystarczy by wiedzieć, że nie jesteś szczęśliwa.

— Kłamstwa bolą.

— Tak, ale wiele ułatwiają.

— Na przykład?

— Odgrodzenie się murem od rzeczywistości i ludzi.

— Nie chcę się od nich odgradzać.

— Nie chce tego nawet ta część ciebie, która nie należy jeszcze do niego?

— Jesteś pewien, że taka część nadal istnieje, że kiedykolwiek istniała?

Liz weszła do swojego pokoju. Od razu wyczuła, że nie jest w nim sama. Zajrzała za łóżko. Zanim, skulony siedział mały chłopiec.

— Zack co się stało?

— Boję się.- powiedział. Liz usiadła koło niego i go przytuliła.

— Czego?

— Jej.

— To znaczy?

— Poszedłem do Maxa, chciałem mu pokazać rysunek. I nagle ona się pojawiła.

— Ellis?

— Tak. Udawałem, że się nie boję, ale ona jest bardzo zła.

— Tak myślisz?

— Ona chyba nie zrobi ci krzywdy?

— Nie, nie martw się. Ona nikomu nie zrobi krzywdy. Nie pozwolę jej.

— Max nie zmieni pracy.

— Nie.

— Jego też obronisz?

— Tak, jego też.

— Nie chcę żeby go nie było.

— Ja też. Dobrze, dosyć tego smutku.

— Co z nim zrobimy?

— To co zawsze.

— Dużo ciasta i coli tak żeby nikt nie zauważył?

— Tak. I jeszcze jedna rzecz.

— Jaka?

— Pokazałeś Maxowi swój rysunek?

— Tak.

— A ja? Już się nie liczę?

Tess siedzi sama w pokoju Kaly'a. Koło drugiej nad ranem.

— Liz.- myśli.- znów jesteś górą. Ale to tylko chwilowa sytuacja. Zniszczę te twoją pewność siebie bez względu na to skąd ją bierzesz. Ten dzieciak... jest w nim coś dziwnego. Nasedo też to zauważył. Nasedo... ten idiota nie umiał nawet o siebie zadbać. A teraz muszę sobie radzić sama z Kalem, Derilą i Kivarem. Na szczęście Max to wzór naiwności. On naprawdę się o mnie martwi. Wczoraj zaczęła się kolejna bitwa Liz. A szanse na to, że ją wygram niespodziewanie urosły.

Sen Maxa.

— Powinieneś ożenić się z Avą.

— Dlaczego? Bo Kivar tego chce?

— Ponieważ tego wymaga pokój, chyba nie chcesz wojny?

— Nie, ale nie zrobię tego.

— Z powodu tej...

— Po pierwsze nie obrażaj jej, a po drugie zrozum, że to twoje małżeństwo idealne w niczym nam nie pomoże.
Max czuł wściekłość gdy się obudził, nie wiedział dokładnie skąd się ona bierze. Czuł, że to rozmowa miała miejsce naprawdę. Kiedyś... Tam... A osoba z którą się kłócił? Jego matka?

Sen Liz.
Chwila samotności. Tylko chwila. Uczucie miłości, strachu, przyjaźni, zaufania, zdziwienia, pragnienia... Zawsze dzielone na pół. Nigdy nie odczuwane w samotności. Zawsze bliskość, jedność. Zawsze? Nie. Potem jest pustka. Nie ma nic. Nie ma jego. Szukam. I nie znajduję. Nade mną gwiazdy, niezliczone ilości gwiazd. Zostały tylko gwiazdy, cisza i pustka. Przerywa je krzyk. Czy to jego krzyk? Tak. Znów mnie woła. Tak jak zawsze. Znów zawsze? Tak. Tylko czy to zawsze będzie na zawsze? Czy pustka znów powróci?

Maria przyglądała się granolithowi. Odkąd weszła tu z Michaelem nie mogła oderwać od niego oczu.

— To znalazła Isabel po tej sprawie z Whittaker.- spytała.

— Tak.

— Całkiem niezłe. A teraz do rzeczy.

— Co?

— Dlaczego mnie tu zabrałeś?

— Chciałem ci coś powiedzieć. Podzielić się czymś z tobą.- powiedział wolno Michael.

— Podzielić? Koniec świata!- urwała gdy zobaczyła jego spojrzenie.- Przepraszam.- podeszła do niego.- Więc? O co chodzi?

— Te cztery inkubatory obok...

— Zauważyłam je...

— Istnieją jeszcze cztery.

— Naprawdę?

— Tak.

— Co na to reszta?

— Jeszcze nie wiedzą. Chciałem powiedzieć najpierw tobie.

Max znów wszedł do Crashdown. Z nadzieją, że dzisiaj pójdzie mu lepiej. Gdy zobaczył Liz ruszył w jej kierunku. Po drodze usłyszał:

— Powodzenia. I nie nawal tym razem, bo mój rysunek będzie nadawał się tylko do kosza.

— Jasne.- uśmiechnął się do Zacka i ruszył na spotkanie z tym co niektórzy nazywają przeznaczeniem. Jednak po ostatnim roswelliańskim roku to słowo nie miało zbyt miłego brzmienia.

— Czy możemy podpisać zawieszenie broni?- zapytał Max, podnosząc ręce w geście kapitulacji.

— No dobrze, ale nie wymawiaj drażliwych imion.

— W porządku. Co u Kevina?

— Znowu zaczynasz?

— Nie wiedziałem, że jego imię też jest na czarnej liście. Pytałem bo był tu kiedy ostatnio wychodziłem.

— Jasne.

— Może jakaś podpowiedź?

— Podpowiedź?

— Typu jak cię przebłagać? Niedaleko stąd stoi pewien chłopiec, który na nas patrzy.

— A więc powołujesz się na pięciolatka, który cudem nas nie podsłuchuje?

— Pomaga?

— Może trochę...

— Widziałaś jego rysunek?

— Tak.- odpowiedziała Liz wolno.

— Skąd twoi rodzice go wytrzasnęli?

— Był w sierocińcu w Los Angeles. Wyglądał strasznie smutno w otoczeniu dzieci, z którymi nigdy nie rozmawiał.

— Skąd wiesz? Przecież byłaś u ciotki na Florydzie.

— Ja... rodzice coś wspominali.- Liz wyglądała jak przyłapana na gorącym uczynku. Max zrozumiał, że jego grunt pod nogami znów staje się niepewny. Postanowił odzyskać straconą pozycję.

— Kino, kolacja i pięćdziesiąt bukietów białych róż?

— Kino, kolacja, towarzystwo króla planety odległej o miliony lat świetlnych, długa podróż do gwiazd i jedna biała róża. I wytłumacz swojej koleżance z pracy, że za zastraszanie pięciolatków, a zwłaszcza pewnego konkretnego pięciolatka, mogę z największą przyjemnością zrobić jej przemeblowanie na twarzy.

Kal i Michael rozmawiają w mieszkaniu tego ostatniego.

— Tak. Były jeszcze cztery.- powiedział Kal.

— I?

— I?

— I co z nimi?

— Tym nie powinieneś się zajmować.

Liz poszła do swojego pokoju. Max nadal nie wyszedł z Crashdown. Podeszła do niego Maria.

— Max, musimy pogadać.

— O czym?

— Liz coś ukrywa.

— Tylko jedną rzecz?

— Nie żartuj!

— A co mam zrobić?

— Pomóż mi to z niej wyciągnąć.

— Na razie to nie możliwe.

— Dlaczego?

— Bo właśnie trochę ją udobruchałem i nie zamierzam znów jej podpadać.

— Martwię się o nią.

— Ja też, ale nie pomogę jej jeśli zacznie mnie unikać.

Kiedy Liz zeszła Maxa już nie było. Za to była Isabel. Siedziała sama i nie wyglądała najlepiej.

— Chcesz pogadać czy wolisz być sama?- spytała ją.

— To pierwsze, bo drugie robię prawie bez przerwy.

— Więc o czym pogadamy?

— O tym, że zamordowałam kogoś- nie, o tym, co wiem o swojej przeszłości- za pięć minut, a teraz jakiś luźny temat.

— Ian Etherington?

— Anglik, dziwak, bogaty jak mało kto. Dlaczego pytasz?

— To on przysłał mi kwiaty.

— A ja miałam na imię Vilandra, zdradziłam rodzinę i stałam się odpowiedzialna za jej śmierć.

— I boisz się...

— ...że to się powtórzy.

— Nie.

— Skąd ta pewność?

— To proste. Coś co nigdy nie miało miejsca nie może się powtórzyć.

— Skąd...

— Zaufaj mi. Wiem co mówię.

Max układał coś gumowego mającego przypominać kosmitę, gdy usłyszał za sobą głos Ellis.

— Co robisz?

— Spędzam czas w towarzystwie gumowego ufoludka.

— Pewnie chętnie zamieniłbyś go na pewną byłą kelnerkę.

— Skąd ty tyle wiesz?

— Talent do gromadzenia informacji.

— A w jakim celu je gromadzisz?

— Próbuję rozpoznać teren.

— Kim ty właściwie jesteś? Skąd pochodzisz?

— A ty Max? Skąd pochodzisz?

— Jesteś blondynką, prawda?- spytał po chwili milczenia, wprawiając w osłupienie swoja rozmówczynię.

Po pracy Max wpadł do Michaela.

— Kal naprawdę to powiedział?

— Tak.

— Nie rozumiem go.

— Ani ja. Zmieńmy temat. Co z tobą i Liz?

— Chyba doczekam się ułaskawienia. Ale Maria się martwi.

— Tak. Wspominała, że Liz coś ukrywa.

— Tak. I jeszcze ten Kevin.

— Co z nim?

— Powiedział, że wie coś o Liz.

— To co ukrywa przed nami?

— Możliwe. Poza tym, ciągle się koło niej kręci.

— Ale Liz kocha ciebie.

— No tak... więc rozmawiałeś z Marią?

Liz zastanawiała się właśnie co włożyć na dzisiejszą randkę z Maxem. Gdzieś z okolic okna dobiegł ja głos.

— Jaki facet zasługuje na to by tak się dla niego stroić?

— Żaden, a już na pewno nie ten.

— Wyglądasz jakbyś robiła dobra minę do złej gry.

— Wszyscy chcą wiedzieć co się ze mną dzieje, Isabel jest na skraju załamania, Max ufa wszystkim jak pierwszy naiwny, wszystkim, na których mi zależy grozi bez przerwy ogromne niebezpieczeństwo, a ja nie potrafię nawet uchronić jednego pięciolatka.

— Zackowi coś się stało?

— Nie, ale mogło. Poszedł do Maxa i był sam na sam z zawodową morderczynią z innej galaktyki.

— Jest coraz gorzej...

— Zabiorę go stąd jeśli będzie trzeba... A teraz powiedz mi wszystko o Granolicie.

— Znalazł się?

— Tak.

— Uważaj. W niepowołanych rękach to może być ogromna broń.

— A normalnie? Do czego służy?

— Do podróży.

— Tam?

— Też.

— Co Tess może o nim wiedzieć?

— Nie pozwól zabrać jej Maxa na Antar.

— Może tam jest jego miejsce.

— Nie. Nie z nią.

Max chciał wyjść z domu, gdy natknął się na Isabel.

— Wszystko w porządku?- spytał.

— Ufasz jej?

— Jej?

— Liz.

— Oczywiście.

— Nawet po tym jak się zmieniła?

— Też myślisz, że coś ukrywa?

— Tak, ale czy kłamie?

— Nie. Ona po prostu milczy.

— Ale jeśli mówi... to...

— Nie okłamałaby nas.

— Jesteś pewien?

— Jak niczego innego w tej chwili... prócz faktu, że mnie wykończy jeśli się spóźnię.

Zack popija sobie wiśniową colę. W Crashdown jest prawie pusto.

— Mogę się dosiąść?- spytała Derila.

— To pani jest tą, która coś ukrywa?

— Skąd ci to przyszło do głowy?

— Obiło mi się o uszy.- po namyśle dodał.- Przez przypadek.

— Jesteś inteligentnym młodym człowiekiem.

— Dziękuję.

— Za co?

— Za to, że nie użyłaś sformułowania "małym chłopcem".

— A co ze zwrotem "pani"?

— Już mi się znudziło.

— Więc może znajdziemy temat, który nie będzie cię nudził. Moglibyśmy porozmawiać na przykład o Liz.

— Mała dobra rada. Swoją droga robię w tym mieście za poradnik i nikt mi za to nie płaci. A wracając do zasadniczych kwestii: nie jesteś dobrym szpiegiem. Powiedz to temu swojemu do reszty spoważniałemu kumplowi.- powiedział Zack z całą powagą i z tą sama powagą wypił do końca colę przez słomkę. Po czym(powaga nadal od niego biła) wstał i poszedł do swojego pokoju by porysować przed snem i zadzwonić do Maxa w celu uświadomienia mu, że Liz musi wrócić do domu zanim on zaśnie i porozmawiać z nim o bardzo ważnych sprawach jak na przykład dziura ozonowa ( bo Zack wyrósł już z bajek opowiadanych na dobranoc).

Po odprowadzeniu Liz(oczywiście o porze ustalonej przez Zacka) Max wpadł do Kala. Rzadko tu bywał. Nie przepadał za tym miejscem, ale... miał do pogadania ze swoim opiekunem.

— Kim jest Ellis?- spytał bez żadnego wstępu.

— Skórem.- otrzymał prostą, rzeczową odpowiedź.

— Dlaczego mi nie powiedziałeś?

— A po co? Twoja mała kelnereczka doskonale potrafi o ciebie zadbać.

— Co masz do Liz?

— Coś ukrywa. Nie podoba mi się to.

— Daj jej spokój.

— Może nie powinieneś jej ufać.

— A może nie powinienem ufać tobie.

— Ona też nie mówi ci całej prawdy.

— Ale ostrzega mnie zanim coś się stanie.

— A stało się?

— Ellis mogła skrzywdzić Zacka.

— No właśnie ten mały. Co ty właściwie o nim wiesz?

— O nie. Tego już za wiele. Czepiasz się pięciolatka.

— Bardzo dziwnego pięciolatka.

— Masz go chronić.

— Co?

— Słyszałeś.

— To rozkaz?

— Tak. Ostatecznie od czegoś jestem królem.

— Z problemami.

— Cztery dziewczyny. Trzy nie chcące mówić o przyszłości i jedna, która uwielbia ten temat.

Max minął się w drzwiach z Derilą. Gdy zamknął je za sobą Kal powiedział.

— Te ludzkie geny wcale go tak bardzo nie zmieniły.

— Rozmawiałam z dzieciakiem.

— I?

— Odesłał mnie do ciebie z wiadomością, że nie jestem dobrym szpiegiem.

— Mam go chronić.

— Co takiego?

— Taki dostałem rozkaz.

— Trzeba coś zrobić z tą dziewczyną.

— Przede wszystkim dowiedzmy się kim jest.

— Tak musimy wiedzieć z kim mamy do czynienia.

Następnego dnia Zack całkowicie nieposłuszny Liz, jej rodzicom i zdrowemu rozsądkowi wybrał się na samotny spacer po mieście. Na jednej z ulic spotkał pewnego pana.

— Cześć mały.

— Nie jestem mały.

— Masz rację, przepraszam.

— Kim jesteś?

— W tym mieście kimś nowym.

— Ja też.

— I jak ci się tu podoba?

— Ujdzie. Mam fajnych kumpli. Tyle, że z ciągłymi problemami, które to ja muszę rozwiązywać. A ty masz jakieś problemy?

— Jak każdy.

— Na przykład.

— Nie mam syna.

— Z tym ci nie pomogę. Mam już kandydata na tatę.- Zack pokiwał głową przecząco i z namysłem, po czym poszedł w swoją stronę.
Kal patrzył na tę scenę z rosnącym niecierpliwieniem.

— Mam go chronić.- myślał.- ale czy ktoś mógłby go przedtem wychować i uświadomić czym grozi samotne szwędanie się po ulicy i rozmawianie z nieznajomymi.

Liz po powrocie ze szkoły wygłosiła bardzo moralizatorskie kazanie pewnemu pięciolatkowi na temat samotnych wędrówek po mieście i rozmów z nieznajomymi(bądźmy szczerzy: Kal na niego doniósł). Po skwitowaniu jej przemówienia przez Zacka słowami: " To był bardzo miły pan" usiedli oboje w pokoju Liz z ogromnym kubełkiem lodów i łyżkami w ręce.

— O czym porozmawiamy?- spytał Zack.

— Nie wiem.

— Nigdy nie rozmawiałaś przy lodach?

— Oczywiście, że tak. Zwykle z Marią.

— I rozmawiałyście o facetach.- po tym jak Liz na niego spojrzała dodał- Nie miałem nic złego na myśli. Tylko Maxa i Michaela.

— Nie jesteś...

— ...za mały na takie rozmowy? No dobrze jak nie chcesz opowiadać o Maxie to trudno, ale uprzedzam: nie mam nic przeciwko waszym kłótniom. Na razie, ale w przyszłości i to niezbyt dalekiej chciałbym mieć rodzeństwo. I nie patrz tak na mnie. Nie zabraniam wam przecież najpierw skończyć szkoły.

Ian Etherington wszedł do swojego domu. Przez chwilę odniósł wrażenie, że nie jest tu sam, ale szybko odrzucił tę myśl jako niedorzeczną. Jego umysł bez reszty opanowało wspomnienie chłopca, z którym dzisiaj rozmawiał.

— Dlaczego tak musi być?- pomyślała patrząc na niego w tej chwili. Kochała go odkąd tylko pamiętała. Zawsze stała u jego boku. Wspierała go bez względu na wszystko. Tak bardzo chciała z nim być. Pocieszyć go. Ukoić jego ból. Uciszyć jego samotność. Ale nie mogła.... nie żyła.

Max, Liz, Zack, Maria, Michael, Isabel, Alex, Kaly i Tess siedzieli w Crashdown i rozmawiali.

— Nic nie zrozumiałem z dzisiejszej biologii.- stwierdził Max.

— Ale za to masz kogoś kto chętnie cię w niej podszkoli.- powiedział Michael i wszyscy prócz Tess zaczęli się śmiać. Zack też się śmiał, choć nie do końca rozumiał z czego, ale do tego przecież nie mógł się przyznać. To by zniszczyło jego reputację.

— A ty Zack? Pójdziesz w ślady Liz i zostaniesz biologiem?- spytała Maria.

— Nie. Mam inne plany.- odpowiedział ze swą powagą.

— Ach tak? A jakie?- zapytała Zacka lekko zdezorientowana Maria.

— Będę królem.

— Królem?- tym razem pytanie zadał Max. Wszyscy patrzyli na Zacka trochę zszokowani.

— Tak, królem na Antarze.

— Co takiego?- Max dalej nie wierzył własnym uszom.

— Spokojnie. Wiem, że ktoś uzurpuje twoje prawo do władzy tam, ale jak dorosnę to go pokonamy, a ty przejdziesz na emeryturę. A teraz wybaczcie. Rozmowa jest bardzo interesująca, ale muszę wracać do moich rysunków.- Zack wstał z krzesła i wyszedł zostawiając wszystkich w osłupieniu.

— To dziecko, szybko znajdzie sobie nowe zajęcie, zmieni plany.- powiedziała po chwili ciszy Isabel.

— Nie, on nie zmieni planów. Zack nie potrafi rezygnować.- powiedziała Liz, a w jej głosie brzmiał ledwo dostrzegalny, dziwny strach.

Koniec części trzeciej.


Poprzednia część Wersja do czytania Następna część