gosiek

Cała ja - Myśli i Marzenia (11)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Część IX „I don’t knew who am I”

“Nie wiem kim jestem?? Jak to, przecież mam na imię Sara Janson i mieszkam w NY. Nikt nie wie tyle o mnie ile ja sama. Więc w jaki sposób mam nie wiedzieć kim jestem, a ta cała Steaci, której w życiu nie widziałam miałaby wiedzieć! I czym do jasnej cholery jest ten cały Pantynilion...I gdzie jest to dziwne miejsce – gorąco i sucho, stromo i gładko, dziwne ale naturalne....I niby ja mam poczuć gdzie będzie?? To jest strasznie śmieszne! Odpowiedzcie mi na to głupie pytanie...kim ja w końcu jestem i co jest mi przeznaczone??”

Key właściwie się nie odzywał. Razem poszliśmy w stronę hotelu gdzie mieliśmy zamiar nareszcie się przespać. A zwłaszcza on gdyż biedak w ogóle nie spał.
Pokoje same w sobie małe, ale bardzo ładne – czysta łazienka, poduszki itp. Pierwszą, rzeczą jaką zapragnęłam był długi prysznic...długi ciepły prysznic. Jednak życie nie było mi miłe i mój najlepszy przyjaciel mnie wyprzedził...wielki płacz.

— Najpierw ja słonko – powiedział zza drzwi

— Nie wybaczę ci tego – uderzyłam w niego poduszką
Położyłam się na łóżku, złapałam telefon i wykręciłam numer do Javiego. Stęskniłam się za jego głosem, a poza tym musiałam mu opowiedzieć o tym co znalazłam, przeczytać list.

— Cześć Sara – usłyszałam u słuchawce

— Hej...co u was...u ciebie?? – mówiłam przytulając się do poduszki

— Smutno bez ciebie...tęsknie

— Ja też...bardzo...ale nie wiem kiedy wrócimy – odpowiadałam smutnym głosem

— Wiesz, twoi rodzice myślą, że razem z Keyem pojechaliście na wymianę na kilka dni...taka lekka pomoc ze strony nas kosmitów

— Ach wy kosmici...

— Znalazłaś coś nowego...

— Tak...posłuchaj tego – przeczytałam mu list – Nie wiem o co tu chodzi...

— Skąd niby ona miała cos wiedzieć o tobie, przecież my się nie znaliśmy wcześniej...wy raczej też nie

— Raczej na pewno

— Już mam pustkę w głowie...niepotrzebnie to zaczynałaś

— Chyba chcesz wrócić do domu...tam na Ratna??

— Może i chcę, ale nie mogę cię zostawić – mówił słodko

— Ale Javi, pamiętaj...jesteś kosmitą, nie jesteśmy tacy sami i nie będziemy wiecznie razem... ty na pewno masz tam przeznaczoną jakąś piękną dziewczynę o długich, ciemnych włosach...ma na imię Salomea i bardzo ją kochasz...a mnie zostawisz i w ogóle...a może ona żyje tutaj na ziemi i szuka cię, a ty jej nie pomagasz bo jesteś ze mną – miałam łzy w oczach

— Sara...skąd..?

— Ja cię bardzo kocham, ale ty kochasz ją...ja tutaj jestem tylko po to, aby znaleźć całą prawdę i najlepiej będzie jak przestaniesz za mną tęsknić, a ja przestanę cię kochać! – Łzy ściekały mi po policzkach... dlaczego? Dlaczego ja to powiedziałam...czyżbym aż tak wczuła się w role „dziewczyny kosmity”... ale boje się, że to jednak prawda
Podczas tej rozmowy powiedziałam mu pierwszy raz, że go kocham z takim wyrzutem...ale i z tak wielką pewnością.
Wtuliłam się w poduszkę i płakałam. Światło cały czas się świeciło, a ja nie miałam siły nawet go zgasić. Jednak nie mogłam pozwolić, aby Key zobaczył, że płacze.
„Zgaś się, samo...nie mam siły się nawet odwrócić”. Marzyła, aby to się naprawdę stało. Ale ja nie jestem kosmitką i coś takiego nie jest możliwe. Lekko podniosłam głowę i otworzyłam oczy. Widziałam tylko ciemność. „Co się stało, czyżby korki wywaliło, ale przecież w łazience pali się światło...może to tylko w tym ciągu”. Przypomniało mi się, że mam na szyi ten dziwny wisiorek, już dawno przestał świecić. Był śliczny, choć tak prosty...
Zamknęłam oczy, a sen sam przyszedł do mnie.

~*BŁYSK*~
Widzę pustynie z lotu ptaka. Po złotym pisaku wędruje jakaś postać w czarnej sukni. Przypomina mi to sny Isabel z Alexem vs. Michael. Jeden z moich ulubionych momentów w Roswell. Nagle czuje jakbym spadała w dół. Leciałam prosto na tą dziewczynę. Zamknęłam oczy. Gdy je otworzyłam było już bezpiecznie. Lekko stąpałam po ziemi. Jednak tak jakby w ciele tej dziewczyny. Rozejrzałam się dookoła. To była ta sama pustynia. Nagle zobaczyłam Vasquez rock. Pierwszy raz w życiu widziałam je z takiego bliska. Przyglądałam się z podziwem. Nagle ziemia zatrzęsła się i spod piasku zaczęły „wynurzać się” różne dziwne znaki. Ale te same co w Roswell... identyczne...ale czy mają takie samo znaczenie. Tuż obok mnie wyłonił się jeden długi ciąg. Litera po literce.

— S...A...L...O...M...E...A...Salomea...To przecież imię tej dziewczyny...- ale skąd ja niby wiedziałam co znaczą...może to przez to, że kiedyś pisałam z wstępu do Roswell i się trochę nauczyłam

— Ale tutaj jest gorąco – usłyszałam głos

— I strasznie sucho...to powietrze, trudno oddychać – dodał drugi...rozglądałam się, ale nikogo nie widziałam

— A ta skała jest taka stroma...zaraz spadnę

— Ale jaka gładka...miła w dotyku

— Dziwnie ona wygląda...tak się dziwnie prezentuje...czy ktoś tu coś robił

— Nie to jest naturalny proces – nagle głosy ucichły, a ja poczułam mocne bicie serca, zaczęłam szybciej i ciężej oddychać
Nagle usłyszałam głos, tym razem szeptem i tylko w środku mnie
„Jesteś sobą, jesteś mną, jesteśmy jednością. Sucho, gorąco, stromo, gładko, dziwnie, naturalnie...” – powtarzał to kilka razy
Nagle olśniło mnie...przecież to tutaj jest tak jak opisała Steaci. Vasquez rock – to tutaj jest Pantynilion! – krzyknęła w duchu
~*BŁYSK*~

Zerwałam się z łóżka. Mocne słoneczne promienie raziły mnie w oczy. Po chwili obudził się Key. Spojrzał na mnie dziwnie. Widział jaka jestem przerażona. Chwyciłam za telefon i wykręciłam nr do Javiego.

— Słucham? – usłyszałam głos

— Javi natychmiast musisz jechać do nas, do NM... proszę...musisz

— Dobrze...ale gdzie dokładnie??

— Do Roswell ... musimy jechać na pustynie...ale na początek zobaczymy się w CrashDown...to taka kawiarnia...znajdziesz ją bez problemu...tylko proszę użyj swoich kosmicznych mocy i przyjdź szybko...i nie zapomnij o Alex

— Dobrze...będziemy jak najszybciej, ale na to nie porazi żadna z moich mocy...nie mam odrzutowca...tylko samochód

— Javi jesteś Kosmitą...wystarczy mała zabawa w „mam więcej pieniędzy z kartki papieru” i leć samolotem!!

— A...no tak...Będziemy za kilka godzin na miejscu
Odłożyłam słuchawkę i odwróciłam się do przyjaciela.

— Ty masz już totalnego bzika na punkcie Roswell, że nawet Javi jest dla ciebie jakimś zielonym UFOLEM?? – mówił z wyrzutami – Ty kompletnie oszalałaś

— Key to nie tak...Javi...eh...wiedziałam, że muszę ci powiedzieć...Javi i Alex naprawdę są kosmitami

— Zwariowałaś tak?? – Liczył na potwierdzenie, jednak ja patrzyłam na niego z politowaniem

— Dobra powiedzmy, że ci wierze...w końcu w przyjaźni muszą być poświęcenia – wstał i przytulił mnie

***

„Kim ja jestem? Kim ja jestem? Dlaczego nie wiem kim jestem? Jestem kimś innym? Dlaczego nie znam samej siebie? Dlaczego nikt mi nie chce pomóc poznać? Czy ktokolwiek mnie zna?”

Weszliśmy do niewielkiej knajpki. Na górze dużymi literami było napisane „Croshdown Caffe” Pierwszy raz w życiu tam byłam....zawsze tego chciałam. Wyglądało identycznie jak w filmie. Po prostu cudowne.

— Ty naprawdę zrobiłaś to specjalnie – burzył się Key

— Nie...nie...to skomplikowane...już ci zresztą tłumaczyłam

— Ta...pewnie...Twój chłopak jest kosmitą, moją dziewczyna też, szukamy czegoś co się nazywa Pantyleilon...

— Pantynilion – poprawiłam

— ...i musimy wysłać ich w pizdu do domu – on bluźnił tylko wtedy gdy był kompletnie wkurzony – cudownie...kiedy nasi KOSMICI przybędą do Roswell

— Lada chwila – siedliśmy do stolika, z niecierpliwością czekając na Javiego i Alex
Nagle sławne dzwoneczki zadzwoniły dyskretnie. W szklanych drzwiach ujrzałam mojego ukochanego i jego równie kochaną siostrę.
Szybko nas zauważyli i skierowali się w naszym kierunku. Javi pocałował mnie, a Key odwrócił wzrok od Alex. Najwidoczniej nie chciał teraz jej patrzeć w oczy. Nie dziwie się.

— No więc co się dzieje...? – Carlson walił prosto z mostu
Zastanawiałam się przez chwile co mu powiedzieć. Właściwie to nie miałam mu co mówić. Nie wiem nic więcej.

— Musimy pojechać do Vasquez rock, to na pustyni za miastem...tam prawdopodobnie jest...- nie zdążyłam dokończyć gdyż do naszego stolika podszedł jakiś stary zmarnowany facet
Przyglądał się najpierw mnie, potem Alex. Patrzył na nią wielkimi białymi oczami. Najwidoczniej był ślepy...no ale w takim razie dlaczego się tak gapił.

— Ty....Ty...Ty straszliwa istoto...ludzie nie mogą być tak piękni...ty jesteś kosmitką!! – krzyknął tak głośno, że wszyscy wokół się obejrzeli

— Pan się chyba pomylił – Alex była lekko zmieszana, ale zatrzymywała zimną krew

— Nie...ty nie możesz być zwykłą kobietą...jesteś zbyt piękna Oleandro*!!

— Co ty wygadujesz?! – krzyknęła wstając
Tuż obok niej pękła wielka butelka z Tabasco. Po niej następna i następna, przy każdym stoliku.

— Nie jestem Oleandrą...ona była zła...ja nie jestem...Oleandra już nie istnieje!!- mówiła, a pod nami zaczęła trząść się ziemia

— Alex uspokój się – powtarzał Javi

— Nie jestem już tamtą złą kobietą...jestem Alex....Oleandra była Maligora...ja jestem tylko swoja...tylko!! – jej, brązowe dotąd, oczy stawały się coraz ciemniejsze, w końcu stały się hebanowo czarne i połyskiwały totalnym złem

— Kim jesteś?? – spytał Carlson – Gdzie jest moja siostra?

— Zostaw mnie...jesteś nędzny mój bracie – ludzie w caffeteri znikli, pozostał tylko ten dziwny starzec – Jestem sobą...jestem Oleandrą i kocham Maligora – nie wiedziałam dlaczego zaprzecza samej sobie
W całym pomieszczeniu rozbłysło jasnożółte światło. Zakryłam oczy. Po chwili wszystko ustało. Znalazłam się nagle na pustyni obok skał. Tych samych skał.

Koniec części IX – to już przed ostatnią cześć...zaraz zabieram się do X i epilogu :)


Poprzednia część Wersja do druku Następna część