Minęły ponad trzy miesiące. Nadszedł koniec marca. Dzień wyprowadzki Isabel od Martina.
Przez ten okres obydwoje cierpieli nieświadomi tego, co czują wobec siebie. Mimo to nadal zachowywali się wobec siebie przyjaźnie. Spędzali razem wspólny czas.
Isabel otworzyła oczy.
— To ten dzień – pomyślała od razu. Wiedziała, że to będzie dla niej ciężki dzień. Przywiązała się do tego miejsca, do tego domu, do
Martina.
Podniosła się z łóżka i przetarła oczy.
— Już za parę godzin zniknę z jego życia – po raz kolejny odezwały się jej myśli.
Stanęły jej łzy w oczach.
— Nie – powiedziała twardo do siebie.
— Nie będę płakała. Płacz to oznaka słabości, a ja muszę być silna. Muszę, by móc żyć na nowo. Żeby zacząć nowe życie.
Zaczęła się ubierać. Następnie zeszła do kuchni i zaczęła robić śniadanie sobie i Martinowi, gdyż ten wizyty we wsi miał zacząć dopiero po południu.
W drzwiach kuchni pojawił się Martin. Miał na sobie tylko bokserki i koszulkę, w której zawsze spał. Uśmiechnął się.
Isabel zadrżała. Zawsze podniecał ją widok Martina.
Martin spojrzał na Isabel. Uśmiechnął się.
— Wyglądamy jak stare dobre małżeństwo – pomyślał sobie obserwując Isabel przygotowującą śniadanie.
Nagle znieruchomiał.
— Boże. Dziś jest 31 marca. Dzień jej wyprowadzki. Ostatnia szansa, by jej powiedzieć, co do niej czuje. Ostatnią szansę
Isabel ukradkiem spoglądała na Martina. Widziała jak spoważniał. Zaniepokoiła się.
— Coś się stało? – spytała go.
— Nie Czemu tak sądzisz?
— Spoważniałeś. Pewnie zaniepokoiłeś się wizją, że już od jutra śniadania będziesz robił sobie sam.
— Isabel. Wcale nie musisz wyjeżdżać
— Muszę. Tak obiecałam, a ja staram się dotrzymywać obietnic. Już jutro nie będziesz sobie zawracał głowy moją osobą.
— Isabel. Zrozum ja nie chcę, żebyś wyjeżdżała, ponieważ ja
— MARTIN!!! POMOCY!!! – usłyszeli głos mężczyzny, dobiegający sprzed domu.
Usłyszeli trzaśnięcie drzwi wejściowych.
Martin i Isabel pobiegli sprawdzić kto potrzebuje pomocy.
Ujrzeli mężczyznę koło czterdziestki z dwudniowym zarostem. Był mieszkańcem wsi.
— Tom?! Co się stało???
— Lawina. Ogromna lawina zeszła koło doliny św. Patryka. Były tam dzieci na wycieczce szkolnej. Znaleźli małego Robertsa. Przeżył, bo nie wysiadł z autobusu, ponieważ źle się czuł.
— Co z innymi?
— Jeszcze nikogo nie odkopali.
— Isabel przygotuj mi apteczkę. Poznajcie się. Tom Bring, Isabel Evans. Isabel to moja
gosposia.
Pobiegł na górę się ubrać. Minutę później był na dole. W tym samym czasie jego „gosposia” przygotowała jego kuferek ze sprzętem do pierwszej pomocy. Wzięła też wszystkie rolki bandaży znajdujące się w domu.
Gdy Martin był już na dole Isabel w tym czasie zdążyła znaleźć pięć kocy.
Pobiegli do samochodu.
— Isabel zostajesz w domu – powiedział Martin.
— Nie. Jadę z wami. Mogę się przydać.
— Nie ma mowy. Tam jest niebezpiecznie.
— Martin. Uwierz mi. Widziałam gorsze rzeczy niż lawina.
Tom spojrzał na nią zaskoczony.
Martin szybko zreflektował się.
— Wsiadaj. Jedziesz z nami.
Wydawało jej się, że to sen. Jechali tak szybko, aż się przeraził, że wypadną z trasy i spadną z urwiska.
Po 5 minutach dojechali na miejsce. W dolinie było 15 osób. Rodzice zaginionych dzieci. Pół doliny zasypane było białym śniegiem.
— Biała śmierć – pomyślała Isabel.
Wysiedli z samochodu
Czyżby spadło zainteresowanie tym fickiem. Bo jakoś mało meili dostaję
alex_whitman@interia.pl