agu84

Mroki Przeszłości (3)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

Mroki Przeszłości 3


Byli wszędzie dookoła. Wyczuwała ich; wyczuwała przyspieszony puls ich serc. Nawet odgłosy rozmów nie mogły zagłuszyć tych uderzeń. W jej wnętrzu zaczął zbierać się paraliżujący strach. Wiedziała, co za chwile się stanie. Chciała krzyczeć, biec, jednak żaden głos nie wydobył się z jej piersi, a ruchy miała jakby spowolnione. Jak film puszczony w zwolnionym tempie. I nagle usłyszała huk. Ogłuszyło ją jak tamtego dnia. Jednak tu było inaczej. Isabel nie upadła martwa na ziemie. Stała tam w białej sukni z długimi rozwianymi włosami i czerwoną plamką na piersi. Stała i coś mówiła. Liz z początku nie była w stanie usłyszeć słów, jednak po chwili uderzyły w nią z podwójną siłą.
"Dlaczego mnie nie uratowałaś? Zawiodłaś nas, zawiodłaś Max'a! Zabiłaś mnie!!!"
Każde kolejne słowo było jak pchnięcie sztyletem w serce. Liz czuła ból i nienawiść Issy. Czerwona plamka krwi z każdą chwilą powiększała się. Liz poczuła ukłucie na piersi. Spojrzała w dół i zobaczyła podobną plamę na swojej bluzce.
"Poczujecie wy wszyscy, co ja czułam. Już niedługo. Każdy z was a ty najbardziej!"
Liz była przerażona. Oczy Isabel zmieniły się w dwa czarne, płonące wewnętrznym światłem kamienie. Jednak nie spoglądała już na Liz, tylko gdzieś poza nią. Lizzy była w stanie spojrzeć tylko kątem oka. Tuż za nią stała postać w czerni. Długa suknia powiewała dookoła jej kostek, a czarne włosy były rozwiane. Jednak Liz nie mogła zobaczyć jej twarzy. W tym momencie rozległ się kolejny huk i krzyk.

**

— Liz, Liz, obudź się, to tylko sen – Maria potrząsała Liz jak marionetką. Lizzy była jak w transie. Krzyczała, a z oczu ciekły jej łzy. Zachowywała się jak wariatka. Maria nie wiedziała, co robić. Chłopcy spali w innym domku. Mogła po nich pobiec, ale bała się zostawić Liz samą.
"Co się do cholery dzieje, co ja mam robić?..." Maria zaczęła wierzyć, że to nie był tylko sen. Coś naprawdę złego działo się z jej przyjaciółką, a ona nie była w stanie pomóc. Jej panika sięgnęła szczytu, kiedy postać Liz zaczęła świecić dziwnym zielonym światłem. Zdecydowała się zaryzykować i pobiec po chłopaków. W pośpiechu zapomniała włożyć jakieś pantofle. Żwirowa alejka dała w kość jej stopom. " Boże, czy tu musi być tak ciemno. Na tym cholernym zadupiu nie ma ani jednej latarni." W tym momencie ktoś złapał ją w pasie i podniósł w górę. Już miała krzyczeć, kiedy czyjaś silna dłoń zasłoniła jej usta.

— Spokojnie Maria, to tylko ja – usłyszała głos Michaela tuż przy swoim uchu. Poczuła ulgę, jednak jednocześnie miała ochotę go zabić za to, że ją tak wystraszył.

— Coś niedobrego dzieje się z ...-zaczęła, lecz po raz drugi, Michael zakrył jej usta.

— Wiem, nie panikuj, Max już tam jest. – Michael wyczuł, w jakim stanie jest jego dziewczyn, więc bez zwłoki zaczął wyjaśniać. – Jej krzyk słychać było w całej okolicy, a takiego pokazu świateł nie widziałem nawet na 4 lipca. Zresztą gdzieś ty się wybierała?

— Jak to, chciałam was zawołać.

— Nas czy wilki w lesie??? – Maria dopiero w tym momencie zorientowała się, że wybiegając z domku, z przejęcia pomyliła kierunki." To dlatego jest tu tak ciemno..."
Michael dalej trzymał ją ponad ziemią. Mimo tego, że była na niego zła, była mu również wdzięczna za to, że jej nie postawił. Jego bliskość już zaczynała na nią działać, kiedy usłyszeli kolejny krzyk.
**

Max był przerażony. Już od dawna Liz nie miała żadnych wizji i problemów z mocą. Teraz żałował ich wcześniejszej kłótni. Jego Liz była w niebezpieczeństwie, a on zamiast być podporą, tylko wyładowywał swój gniew i frustrację. Gdy biegł do domku dziewcząt, zastanawiał się, co by się stało gdyby Isabel przeżyła, gdyby wszystkim udało się uciec. Może byliby już z Liz małżeństwem. Przecież takie miał plany. Nawet, gdy poprzedniego wieczora doszło do kłótni, Max był zdania, że wszystko się ułoży. I jak zwykle przeznaczenie przypomniało mu, kto tu rządzi. Nie ma sensu niczego planować., Ponieważ oni są skazani na wieczną ucieczkę. Nigdy nie będą żyli normalnie. A w dodatku wciągnęli w to troje niewinnych ludzi. Max miał dziwną pewność, że to tylko kwestia czasu zanim Kyle zacznie się zmieniać. Maria, mimo tego, że nie została uzdrowiona, też była w niebezpieczeństwie. Za dużo wiedziała. A wszystko to, ta cała sytuacja, to jego wina. Z zamierającym sercem Max przeskoczył kilka schodków, wbiegł do domku i zamarł. Liz lewitowała kilka metrów nad ziemią, a z jej ciała rozchodziły się zielone promienie światła. Max dopadł ja w dwóch skokach i chwycił w talii. Jednak potężna siła poraziła go i odrzuciła na ścianę. Krzyk Liz był ostatnią rzeczą, jaką usłyszał.

**

Maria zeskoczyła z ramion Michaela i popędziła co sił w kierunku domku. Musiała przy tym uważać, bo wyglądało na to, że po ostatnim krzyku cała elektryczność w okolicy wysiadła. Światło księżyca nie było w stanie przebić się przez chmury. Niestety i tym razem ktoś udaremnił jej przejście. Z hukiem walnęła w męską sylwetkę. Uderzenie było na tyle silne, że powaliło obydwie postaci na ziemie.

— Maria, co do diabła robisz? – Ze zdziwionego głosu Kyle'a przebijał gniew. Jeszcze mu nie przeszło po wcześniejszej kłótni.

— Co ja robię? Co ty u licha robisz? Stoisz tu, kiedy Liz potrzebuje pomocy! – Maria była wściekła.

— Dla twojej wiadomości właśnie przybiegłem.

— Zatkajcie się oboje i ruszcie tyłki z przejścia. W przeciwieństwie do was ja mam zamiar sprawdzić, co się stało. – Michael przepchnął się obok tej dwójki i wbiegł do domku.
Liz siedziała na łóżku cała zapłakana i coś mówiła. Dopiero po chwili Michael spostrzegł Max'a leżącego pod ścianą. Jego przyjaciel powoli otrząsał się z szoku. Michael zignorował chłopaka i podbiegł do Liz.

— Co się dzieje Lizzy? – Złapał dziewczynę za ramiona i lekko potrząsnął. Liz zaskoczyła go zarzucając mu ręce na szyję i wtulając się w niego. Michael poczuł jej gorące łzy na nagim torsie.

— Isabel, boże, Isabel, ona chciała mnie zabić... – Michael zaczął powoli rozumieć jej słowa. – ... ona chce zabić nas wszystkich.

— Lizzy, ona nie żyje, – chłopak był w szoku, – o czym ty mówisz?

— Tam ktoś był, jakaś dziewczyna, czerń i biel. – Liz nie mogła się uspokoić.

— Spokojnie Lizzy, to był tylko sen, już jesteś bezpieczna, nic ci nie grozi. Issy nie żyje, wiesz o tym. – Jego słowa trochę ją uspokoiły. Przestała ściskać jego szyję z taką siłą, że nie mógł oddychać.

— Michael, ja wiem, że to był sen. Ale ktoś tam był, ktoś, dziewczyna, z czarnymi włosami, w czarnej sukni. Ona nie była częścią snu, wiem to. Śnie ten sam sen od tak dawna. – Puściła Michaela i opadła na poduszki. Zasłoniła dłońmi zapłakane oczy. – Michael, ja wiem, że ona była prawdziwa. Wiem, co czułam, kiedy Isabel odwiedzała moje sny. Teraz czułam to samo. – Liz poczuła dotknięcie na ramieniu. Opuściła dłonie i spojrzała w zmartwioną twarz Marii. Rozglądnęła się po pokoju i zauważyła Kyle'a pomagającego Max'owi podnieść się z podłogi. Chłopak powoli dochodził do siebie po uderzeniu. – Uwierzcie mi, tam ktoś jest. Ktoś taki sam jak my, zamieszany w tą kosmiczną aferę. Ta dziewczyna. Musimy ją znaleźć. Ona jest brakującym ogniwem.


Dzięki wszystkim za komentarze. Jesteście kochani. Dalsze części już wkrótce.








Poprzednia część Wersja do czytania Następna część