_liz

Nocą

Wersja do czytania

Ocknął się w środku nocy. Otworzył zaspane oczy i spojrzał w górę. Granatowe niebo tliło się milionami złocistych iskierek, z których każda zdawała się tańczyć w swoim własnym rytmie. Na ich tle królował księżyc, pełen majestatu i blasku, otoczony krwawą poświatą. Wpatrując się w niebo pomyślał o niej, tej która była dla niego cenniejsza niż świat i bardziej niezbadana niż kosmos. Zamrugał oczami i przesunął wzrok niżej na czubki drzew. Kołysały się w łagodnym tańcu, muskane podmuchami zadziornego wiatru. Pośród ciemnych liści przesuwały się cienie, igrające z nocą, drżące, zwiewne. Panowała niezmierzona cisza, a jednak jakby jakaś naturalna i spokojna melodia przetaczała się przez powietrze, wlewając się słodko do uszu. Spojrzał na ziemię. Zimną i bezbarwną. Aż jego wzrok w końcu natrafił na nią. Leżała obok niego, wtulona w jego ciało, śniła. Z uśmiechem przyjrzał się jej. Uwielbiał to robić. Za każdym razem wydawała mu się inna, piękniejsza, wspanialsza. Jej piękna sylwetka zgrabnie ułożona, jakby w ruchu zastygła. Z gracją i wdziękiem, bez jakiegokolwiek drgnięcia. Smukłe, gładkie dłonie splecione razem pod głową, która spoczywała na jego klatce piersiowej. Jej skóra zdawała się jaśnieć, zupełnie jakby setki drobniutkich iskiereczek czystego złota było wplecione w jej cerę. Twarz o gładkich, regularnych, klasycznych rysach promieniała dziwnym szczęściem i dumą. Lekko rozchylone koralowe usta zdawały się szeptać coś przez sen. Głębia oczu przysłonięta była powiekami. Na policzek opadał kosmyk jej włosów. Pięknych, gęstych, iście królewskich. Zawsze wyglądała dla niego jak boginka, jak ósmy cud świata, którym tylko on mógł się nacieszyć. Mruknęła coś. Jego wzrok błyskawicznie powrócił na jej twarz w obawie. Powoli otworzyła oczy i spojrzała na niego. Jej wzrok wyrażał wszystko i jednocześnie nic konkretnego. Kochała, czuła, współczuła, płakała, śmiała się, gniewała, zabijała... Uśmiechnęła się. Nie miała jakichkolwiek powodów do smutku czy złości, bo za każdym razem, gdy na niego patrzyła czuła wyłącznie spokój. Nie był może bogatym, przystojnym modelem z okładki gazety, ale był piękny na swój sposób. Był jej i tylko ją kochał, to napełniało ją dumą, dawało jej poczucie wyższości i pewności, że jest najszczęśliwsza na świecie. Przekręciła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Uwielbiała to robić, bo zawsze odnajdywała tam to, czego szukała u innych, a czego ci inni nie mieli. Miał typowo chłopięce rysy twarzy, ale jakby przytłumione męskością, doświadczeniem, rozwagą. Oczy ciemne i nieprzeniknione, w których ona odnajdywała odzwierciedlenie nieba i spokoju. Ciemne włosy, w których uwielbiała zanurzać dłonie. Uwielbiała go całego. Kochała go. Jego umysł, jego serce, jego dusze, jego ciało. Tylko on był stanie dać jej to, czego zawsze pragnęła, poczucie bezpieczeństwa i miłość. Nawet ciemna noc w odludnym, opuszczonym, zimnym lesie była jak raj dla niej, o ile był przy niej on. Uśmiechnął się, a jej wydawało się, że nastał dzień, takie zawsze w niej uczucie wywoływało to. Odwzajemniła uśmiech i szepnęła:

— Dobrze, ze jesteś... Alex.

— Dobrze, że ty jesteś, Isabel. – odpowiedział
THE END



Wersja do czytania