Asia

Ciemne Deszczowe Chmury

Wersja do czytania

-Chcemy wam coś powiedzieć ? oznajmiła Isabel. Alex
przytulił ją mocniej i rzekł:

—Isabel jest w ciąży!

—Naprawdę?! To gratuluję! ? Maria rzuciła się na przyjaciółkę.
Po kolei każdy składał młodym rodzicom życzenia. Siedzieli
wszyscy razem w Crashdown. Ich kosmiczne problemy właściwie się
skończyły. Tess oddała Maxowi ich synka-Zana, a sama wróciła na
Antar. Max jednak postanowił dać chłopca do adopcji, aby dziecko
miało normalne życie. Od tamtego czasu minęło kilka lat. Isabel
i Alex skończyli studia i rok temu wzięli ślub. Oboje wydawali
się bardziej dojrzali, zwłaszcza Alex który nabrał trochę ciała.
Isabel natomiast nieco schudła, i po fryzurze jaką nosiła w
czasie studiów- krótkie, brązowe włosy, wróciła do poprzedniej
czyli długie blond. Kariera Marii nie poszła tak, jak to zostało
przez nią wymarzone. Dziewczyna jeździła po małych
miejscowościach, śpiewając w barach i pubach. Po niedawnym
ślubie z Michaelem, razem podróżują po Stanach nie mając
właściwie swojego własnego kąta. Lecz oboje lubią takie życie.
Odmienna sprawa dotyczy natomiast Maxa i Liz. Dziewczyna
skończyła właśnie Harward, i wciąż czeka na oświadczyny ?swojego
kosmity?

—Kochanie nie przemęczaj się tak! ? Alex chwycił torbę z
zakupami swojej żony

—To jest lekkie ? uśmiechnęła się Isabel. Uwielbiała, gdy Alex
tak się o nią troszczył ? Nie przyszła czasem jakaś wiadomość od
moich rodziców? ? spytała siadając na tapczanie

—Nie, zupełnie nic ? odpowiedział chłopak. Państwo Evansowie
wyjechali pół roku temu do Europy, i ślad po nich zaginął. Nie
wiedzą nawet, że ich córka za miesiąc spodziewa się dziecka. Nie
można ich także powiadomić, o zbliżającym się ślubie ich syna.
Max wreszcie powiedział Liz o swoich uczuciach. Poprosił ją o
rękę, na co dziewczyna z chęcią przystała.
Czas mijał. Isabel urodziła śliczną córeczkę, i nazwała
ją Lauren. Przygotowania do ślubu Maxa i Liz trwały. Maria
zorientowała się że jest w ciąży, więc razem z Michaelem kupili
małe mieszkanko, gdzie się ulokowali. Wszystko układało się w
jak najlepszym porządku. Jednak nadszedł dzień, który zmienił
wszystko...
Pogoda była bardzo brzydka. Deszcz ulewnie walił w okna
mieszkania Isabel i Alexa. Ciemność na dworze nie popsuła jednak
dobrego humoru młodej mamie.

—Lauren, siedź cichutko. Kaszka za chwilkę będzie gotowa! ?
Isabel miotała się po kuchni przygotowując jedzenie dla
pięciomiesięcznej córeczki. Mała płakała dzisiaj wyjątkowo
głośno, i nie można było doprowadzić jej do ładu. Może bała się
gałęzi uderzających w szyby? Muszę powiedzieć twojemu tacie,
żeby wreszcie ściął te paskudne gałęzie ? zwróciła się do
płaczącego dziecka. Chwyciła miseczkę, sprawdziła delikatnie
temperaturę dania i ruszyła w kierunku łóżeczka. Nie doszła
jednak do Lauren, gdyż nagle zadzwonił telefon. ? Ciekawe co tym
razem zatrzymało Alexa? ? zapytała sama siebie, po czym
odebrała słuchawkę:

—Słucham

—Isabel... ? usłyszała głos brata

—Coś się stało? ? zdziwiła się. Gdy chwilę nikt nie odpowiadał,
zniecierpliwiła się ? Max nawijaj, bo Lauren rozpacza nad kaszką
w mojej ręce ? zażartowała

—Isabel...Alex miał wypadek... on nie żyje...
Konar pobliskiego drzewa uderzył całą siłą w czyściutkie okno
niedawno wypucowane przez Isabel. Wiatr świszczał przy drzwiach.
W jednej chwili miseczka z idealnie odmierzoną kaszką wylądowała
na kafelkowej podłodze i rozbiła się doszczętnie. Mała Lauren
przeraźliwie szlochała, ale mama jej nie słyszała. Leżała na
ziemi obok zwisającego nie odłożonego telefonu.
Następnego dnia.

—Jak ona się czuje? ? spytał Michael wchodząc do mieszkania
dziewczyny. Liz siedząca obok Marii podjęła rozmowę:

—Źle z nią. Nic nie je, nie odzywa się do nikogo. Jest w
strasznym stanie.

—Nie przyszła nawet na pogrzeb Alexa ? zapłakała Maria tłumacząc
mężowi, który nie mógł wcześniej przybyć. Michael rozejrzał się
po pomieszczeniu. Nie przypominało to dawnego mieszkania na
Cosmostreet zamieszkiwanego przez Isabel i Alexa. Brudna
podłoga, porozrzucane w nieładzie rzeczy, nie sprzątnięte meble.
Spojrzał na Marię. Trzymała na rękach małą Lauren w nie
wypranym śpioszku. Z pokoju obok wyszedł Max

—Musimy pomóc Isabel ? zwrócił się do reszty ? Nie radzi sobie
ze wszystkim. Jest załamana. ? usiadł obok Liz. Łzy napłynęły mu
do oczu ? Przed chwilą zasnęła. Wygląda strasznie. Nie uczesana,
w brudnych ubraniach. Gdyby chociaż rodzice tu byli...

—Zajmiemy się nią i Lauren ?Liz przytuliła się do Maxa ?
Wszystko wróci do normy.
Tak więc każdy robił co tylko mógł, by pomóc dziewczynie. Maria
ze względu na swój stan przychodziła coraz rzadziej. Michael
musiał pracować, aby utrzymać powiększającą się rodzinę. Teraz i
Liz nie wyglądała najlepiej. Bardzo przeżyła to, że jej ślub
będzie musiał poczekać. Kiedy Maria urodziła synka-Josha, Liz
jeszcze bardziej się załamała. Cieszyła się, że jej przyjaciółce
tak dobrze się układa, ale zazdrościła jej. Ona także chciała
mieć normalne życie, rodzinę. Nie mogła poświęcać się tylko dla
Isabel i Lauren. Małą pokochała jak własne dziecko. Opiekowała
się nią przez trzy miesiące. Isabel powoli dochodziła do siebie.
Nabierała sił, żyła dla córeczki. Max nie wspominał o ślubie już
od ponad dwóch miesięcy. Liz zaczęła przypuszczać, że zbyt
często pomaga siostrze. ?Ta dziewczyna powinna radzić sobie
sama, a nie zawracać głowę wszystkim dookoła? ? myślała Liz.
Jednak pod tym względem się myliła. Isabel nigdy nie prosiła o
pomoc. To inni wspierali ją bezinteresownie. Tą ?inną? często
bywała właśnie Liz. Ale dlaczego? Idąc Cosmostreet i
rozmyślając, dziewczyna właśnie dochodziła do domu przyjaciółki.
A może nie przyjaciółki? Nie widzieć czemu, darzyła ją coraz
mniejszą sympatią. ?Przecież ona niedawno straciła męża? ?
karciła się w duchu. ?To dobra, ale pechowa dziewczyna?

—Liz, miło że jesteś ? przywitała ją Isabel z Lauren na rękach.
Coś ją ukłuło na ten widok. Zapomniała nawet, że przed chwilą
zapukała do otwartych obecnie drzwi.

—Aaa...cześć. Przyniosłam zakupy! ? doszła do siebie

—Dziękuję, nie trzeba było ? uśmiechnęła się lekko, choć oczy
miała zapuchnięte od płaczu. Wpuściła Liz do środka. Ta zaś
szybkim krokiem poszła do kuchni rozpakować sprawunki. Kiedy
wyciągała kolejną paczkę pampersów, usłyszała śmiech Lauren.
Wyjrzała przez drzwi i zobaczyła jak Isabel bawi się z córeczką
na tapczanie. Szczęśliwe maleństwo wyglądało tak
rozkosznie... ?To Ja chcę się bawić z tym dzieckiem? ?
uświadomiła sobie Liz ?Kocham ją. Opiekowałam się nią, gdy jej
matka rozpaczała nad swoim życiem!. Na dodatek Isabel odwróciła
ode mnie uwagę Maxa. Nienawidzę jej!. Ona rujnuje mi życie! ? w
szaleńczej rozpaczy chwyciła pierwszy z brzegu nóż ? ?Ja lepiej
wychowam Lauren? Wbiegła do pokoju z ostrym narzędziem za
plecami. Zdziwiona Isabel ujrzawszy rozwścieczoną przyjaciółkę,
odłożyła córkę do łóżeczka. Chciała spytać czy wszystko jest w
porządku, ale nie zdążyła... Dało się tylko słyszeć jej
stłumiony przeraźliwy krzyk. Ostre narzędzie wylądowało w samym
środku brzucha dziewczyny. Isabel czuła je. Momentalnie opadła
na podłogę. Nóż strasznie bolał wrzgnięty w jej ciało. Ledwo
świadoma traciła przytomność. W uszach jej szumiało coraz
głośniej i głośniej. Przed oczami miała Liz z zamazaną twarzą,
lecz obraz znikał, mimo otwartych powiek. Nie mogła się ruszyć,
opuściły ją siły. Traciła czucie w rękach, w nogach. Świst w
uszach nasilał się, w oczach mignęła tylko sylwetka uciekającej
dziewczyny. Słyszała dzwoniący telefon, ale nie była w stanie go
odebrać. Głowa opadła na bok, by oczy po raz ostatni mogły
ujrzeć małą Lauren przyglądającą się mamie uważnie i w trwodze.
I nagle szum się oddalił, wszystko znikło. Była tylko ciemność...
?Boże, co ja zrobiłam?? ? rozpaczała Liz biegnąc jak najdalej od
nieszczęsnego domu. ?Zabiłam swoją przyjaciółkę. Siostrę
narzeczonego. Żonę zmarłego przyjaciela. Zabiłam Isabel? Serce
waliło jej jak opętane ?Matkę Lauren? ? wyliczała. Małą
zostawiła w domu by nikt nie domyślił się że to ona ? Liz
Parker ? ideał nastolatki, popełniła taką zbrodnię. Wybiegła
właśnie z miasta na pustynię. Spocona ze strachu i zmęczenia
ciągłym biegiem wpadła przypadkiem na Maxa.

—Liz! – krzyknął zdyszany ? Wsiadaj do samochodu! Uciekamy
stąd. Skórowie znowu nas zaatakowali ? nie dopuścił jej do słowa
tylko wepchnął do auta. – Isabel nagrałem się na sekretarkę, za
chwilę powinna tu być! ? oznajmił Marii prowadzącej Jettę. Obok
niej siedział jeszcze Michael. Josh został na szczęście z babcią
Amy. Na imię trzeciej kosmitki serce Liz podskoczyło do gardła.
Nie mogła jednak nic powiedzieć, bo zostałaby zdemaskowana.
Jadąc pustynią widzieli jak deszcz coraz mocniej pada. Takie
zjawisko nie zdarza się często w Roswell. Ostatnio taka pogoda
miała miejsce trzy miesiące temu, w noc śmierci Alexa. I tym
razem wiatr wydawał się wyjątkowo silny. Nagle niebo stało się
całkiem granatowe i tylko w promieniu pięciuset metrów można
było dojrzeć niewyraźnie drogę. Samochód stanął.

—Gdzie jest Isabel?? denerwował się Max. Zza mgły otaczającej
Jettę wyszło kilka postaci ubranych na czarno. Owe istoty
wyciągnęły ręce przed siebie. Z ich dłoni wydobyło się czerwone
światło. Max i Michael w próbie obrony również użyli swojej
mocy. Udało im się, lecz ich działanie okazało się zbyt słabe.
Potrzebowali Isabel. Jej nie było. W jednej chwili całe wnętrze
zamglonej kuli wypełniło czerwone światło. I wszystko zamieniło
się w pył: Max, Michael, Maria, Liz, Skórowie i samochód. Po pół
godzinie mgła zrzedła, chmury na niebie rozstąpiły się i
wyjrzało zza nich słońce.
Tym czasem w małym schludnym pokoiku na Cosmostreet, na
zakrwawionym dywanie bawiła się urocza Lauren. Co dziwniejsze
pluszowy miś, który wcześniej był różowy, teraz bez wątpienia
miał kolor zielony...
CDN?

Jeśli chcecie wiedzieć co stało się z Lauren, Joshem i Zanem ?
Piszcie!


Wersja do czytania